Sentyment i pracochłonność
Listę argumentów „za” można zacząć od typowej reakcji kanadyjskich znajomych. Kiedy dochodzi do bezpiecznego tematu jedzenia – o polityce się nie rozmawia – pada kilka stwierdzeń: o polskich przodkach i kulinarnych majstersztykach babci, o polskich sklepach i bogatym wyborze towarów.
Testowanie rynku może wyglądać tak, jak w przypadku Gale, która zajrzała kiedyś do korespondentki Polskiej Agencji Prasowej na herbatę i rogaliki z bakaliami. – Takie same rogaliki piekła moja babcia, a ona przyjechała z Polski – podsumowała Gale, która znakomicie gotuje.
Zatem smaki dzieciństwa. Większość z tych, którzy próbując polskich potraw przyznają się do rodzinnych związków z Polską, nie ma czasu na zagniatanie ciast, obgotowywanie kapusty do gołąbków, nie mówiąc o gotowaniu bigosu. To ostatnie zresztą niesie dodatkowe ryzyko. – Sąsiedzi zaczną podejrzewać, że gdzieś pod taras wprowadził mi się skunks. Ale lubię bigos – przyznaje Peter z polsko–brytyjsko–niemieckiej rodziny.
Do smaków dzieciństwa wracają oczywiście Polacy, na których zawsze mogą liczyć restauracje oraz sklepy, w których jest dział garmażeryjny. W ofercie dominują ryby smażone w panierce, schabowe, zasmażane buraczki, leniwe, kapusta, placki ziemniaczane, a jeśli dobrze poszukać – znaleźć można mizerię. No i oczywiście pierogi, w tym ruskie. Kanadyjczycy nie znają typowego nadzienia z ziemniaków i białego sera – dla nich jest wersja z cheddarem.
Fast food w wersji slow
Jak cały świat zachodni, Kanadyjczycy mają problem z fast foodem. O slow foodzie aż tak wiele się nie mówi jak w Europie, niemniej ceni się potrawy gotowane bez pośpiechu, bez polepszaczy.
Francois i Denise mieszkają niedaleko Hamilton. Francois urodził się we Włoszech i nie ceni amerykańskiego jedzenia. Są bardzo zadowoleni, że niedaleko ich domu jest polska piekarnia. Zachwycają się, że chleb składa się z mąki, wody i zakwasu, że nie ma w nim „rzeczy, których nie rozpoznałaby babcia” – jak to określa Denise.
Pracochłonne potrawy daje się zresztą sprzedawać jak modne sushi – ładnie opakowane i nieskomplikowane w jedzeniu. Kilka lat temu na St. Lawrence Market, w centrum Toronto, pojawiło się nieduże stoisko, prowadzone przez ukraińskie małżeństwo, chętnie rozmawiające po polsku. Z czasem sklep się rozrósł, a po domowe wypieki, gołąbki i placki ziemniaczane wpadają nie tylko Ukraińcy i Polacy. St. Lawrence Market to bardzo modne turystyczne miejsce. W weekendy zagląda się tam, by pobuszować wśród stoisk z jedzeniem z całego świata. Polsko–ukraińska kuchnia, jak wskazują doświadczenia ukraińskiego małżeństwa, dobrze wpisuje się w modny trend.
Ci, którzy zasmakowali w polskiej kuchni, są też niezłym źródłem reklamy szeptanej. Christine, pracująca w administracji domów komunalnych w Toronto, odsyła do, jak mówi, najlepszej restauracji z pierogami, czyli do „Amber” w Bloor West Village, modnej części ulicy Bloor na torontońskim West Endzie. Bloor West Village, choć mieszka tam sporo Polaków, nie jest polską dzielnicą.
Przegląd tego, co z polskiej kuchni – poza pierogami – trafiło w kanadyjski gust, prowadzi do zadziwiającego odkrycia: gołąbki, cabbage rolls. Znaleźć je można w polskich sklepach na Bloor West Village i w Mississauga, wielokulturowym mieście na zachód od Toronto, i na modnym St. Lawrence Market. Cabbage rolls może jeszcze nie zrobiły tak oszałamiającej kariery jak „potato pancakes” czy „pierogis”, ale dzielnie torują sobie drogę, wspierane przez nieoczekiwanych sojuszników. Na przykład w pobliżu Baby Point, drogiego rejonu Toronto, gołąbki są w menu francuskiego „Ma Maison”. Właściciel i jednocześnie szef kuchni jest Francuzem mieszkającym od 35 lat w Kanadzie, gościom swojego sklepu-restauracji serwuje francuską kuchnię, a także cabbage rolls, sąsiadujące z boeuf bourgignon czy quiche lorraine.
Wygląda na to, że gołąbki, których nikomu nie chce się robić, to kolejna, mało wykorzystana szansa polskiej kuchni. Taki fast food, którego przygotowanie jest powolne.
Smaki do odkrycia
Przy tym tworzenie biznes planu z uwzględnieniem tylko polskich klientów nie bardzo ma sens. Toteż większe sklepy mające polskich właścicieli stawiają na klientelę szukającą bogactwa smaków.
David, specjalista od masażu, trafił do polskiego supermarketu, szukając za radą swojego lekarza kiszonych produktów żywnościowych, zalecanych przez dietetyków jako naturalne uzupełnienie flory bakteryjnej. Supermarket, do którego wszedł David, to „Starsky” w Mississauga. Jak mówi – wyszedł stamtąd z ciężkimi siatkami, w których znalazły się nie tylko kiszone ogórki i kapusta, ale również świeże warzywa. David tłumaczy, że zachęciły go wybór i ceny, niższe niż w „lepszych” supermarketach.
Naoko, Japonka mieszkająca pod Toronto, pojechała do polskiego supermarketu w poszukiwaniu poleconej jej maści ziołowej na stłuczenia (w polskich sklepach można znaleźć także ziołowe herbaty, specyfiki lecznicze i polskie kosmetyki). Z podziwem stanęła przed długimi półkami ze słodyczami, ale powędrowała do stoiska z serami. Z ciekawości kupiła kilka żółtych polskich serów, w tym – wędzone. Opowiada, że następnym razem z mężem Anglikiem wychodzili obładowani zakupami, „bo to jest smaczne i mało chemii lub całkiem bez chemii”.
Barb, Kanadyjka, zagląda do polskich sklepów w poszukiwaniu miodów, jakich nie oferują firmy kanadyjskie, czyli np. miodu mieszanego z propolisem, miodu spadziowego. Ze zdumieniem stwierdza, że choć w Kanadzie uprawia się na wielką skalę rzepak, to nie ma miodu rzepakowego. Z kolei Peter, z pochodzenia Grek, poszukuje słodyczy nieznanych kanadyjskim producentom, takich jak śliwki w czekoladzie.
Kanadyjczycy, być może ze względu na różnorodność pochodzenia, są otwarci na próbowanie nowych smaków. Okazuje się, że nie wszystko musi być bardzo słodkie jak słodycze północnoamerykańskich producentów, że wędliny według polskich receptur mogą konkurować z hamburgerem, a polskie sery dobrze uzupełniają się z francuskimi.
Wśród zainteresowanych polskimi produktami są także przedstawiciele narodów mających bogatą tradycję kulinarną. Do znajdującej się w Mississauga polskiej restauracji zaglądają na przerwy Chińczycy pracujący w sąsiedniej restauracji Mandarin (to sieć, w której można za jedną opłatą korzystać z międzynarodowego bufetu, z dużą chińską częścią). Panie z Caffe Prego, pytane o kulinarne wybory Chińczyków, wyjaśniają, że nie zamawiają zbyt często obiadów, ale lubią wpadać na kawę i ciasta.
Przy całym bogactwie polskich towarów, przy polskich potrawach, które nieźle sobie radzą na wymagającym kanadyjskim rynku, zadziwia, że jeszcze nikt nie postarał się o wykreowanie modnych polskich restauracji, takich, w których wypada bywać. Nawet na Roncesvalles, polskiej ulicy w Toronto, wśród lokali trendy są np. restauracja kubańska i dwie tajskie. Trudno nie przypomnieć sobie starego dowcipu, w którym reprezentant fabryki obuwia wysłany do Afryki depeszuje: to nie ma sensu, wszyscy chodzą bez butów. Drugi wysłannik depeszuje radośnie: wielki rynek, wszyscy chodzą bez butów.
Umowa o wolnym handlu między Kanadą a Unią Europejską czeka na ratyfikację. W porównaniu z amerykańskim rynek kanadyjski nie jest duży, to tylko 35 mln mieszkańców. Niemniej – jak można usłyszeć tak od Kanadyjczyków, jak od Polaków znających Kanadę – mało kto rozumie, że Kanada jest doskonałym przyczółkiem do wejścia na rynek amerykański.
Z Toronto Anna Lach /Polska Agencja Prasowa
Fotografia © Stanisław Rozpędzik