Kiedy Piotr Jegliński w 1988 r zorganizował pierwszą wystawę Jana Młodożeńca połączoną ze sprzedażą jego prac, zrobił to w ramach koleżeńskiego gestu, choć osobiście nie znał artysty. Jego dzieła w okresie PRL przemycali za granicę różni dobrzy ludzie, po dwie-trzy sztuki na osobę. Tak udało się w dwa miesiące dostarczyć do Paryża aż trzysta prac. Pomysł okazał się ogromnym sukcesem, a cały dochód przekazano artyście. Dzięki temu mógł tworzyć dalej.
Wystawę prezentującą ok. 60 prac można obejrzeć do 9 lutego 2017 w Centrum Giełdowym w Warszawie.
Dlaczego Młodożeniec i dlaczego teraz?
Piotr Jegliński: Jego prace stały mi się bliskie w czasach PRL-u. W tej wszechobecnej szarzyźnie budziły zdumienie, wręcz szok, a przede wszystkim były walką z cenzurą. Wernisażem zainaugurowaliśmy czterdziestolecie obchodów powstania wydawnictwa Editions Spotkania. Za kilka dni wystawa trafi do Belgii.
Czy takie wystawy budują wizerunek Polski w świecie?
PJ: Sztuka łączy. Promując ją możemy zachęcić do odwiedzania naszego kraju, interesowania się jego sprawami.
Kultura powinna przenikać się z biznesem?
PJ: To niejako powrót do korzeni. W wiekach średnich mecenasem był kościół. W renesansie mecenat się rozproszył. Sztuka jest ponadczasowa, ponad granicami i ponad profesjami. Powinna też towarzyszyć tym, którzy myślą o interesach. Także dlatego, że cywilizuje, poprawia erudycję i ułatwia kontakty.
Te prace, które wybrał Pan z bratem na wystawę… Jaki jest ich najważniejszy przekaz?
Piotr Młodożeniec: Po załamaniu się rynku zamówień graficznych w latach 90. ojciec porzucił sztukę użytkową. Zwrócił się ku nurtom, które z czasem stały się jego wyróżnikiem: plamom kolorów, abstrakcji, dadaizmowi, futuryzmowi, cyklom portretów ulubionych artystów Fryderyka Chopina i Vincenta van Gogha.Choć wybraliśmy prace z różnych nurtów, wszystkie mają jeden mianownik – kolor oraz zabawa jego formą.
Jak wyglądał Wasz dom rodzinny?
PM: Wszystko kręciło się wokół pracy ojca:półki i stół w naszym małym mieszkaniu służyły do składowania farb, plakatów i papieru. Nie było miejsca na salon, na pokój dla dzieci. Pokój rodziców służył za pracownię. Gdy nam się nudziło, wchodziliśmy pod stół i tam dopiero się działo!
Wielką pasją ojca były narty. Gdy tylko miał trochę czasu i pieniędzy uciekał w góry. Wracał odmieniony. Kontakt z przyrodą silnie go inspirował, miał ogromny wpływ na jego twórczość.
Z jaką refleksją może wyjść widz z tej wystawy? Ja w tych pracach odnajduję spokój…
PM: Bardzo mnie to cieszy. Myślę, że tacie najbardziej zależało, by podnosić widzów na duchu, by wyzwalać w nich pogodę i radość. Chciał, by jego sztuka czyniła świat choćby odrobinę lepszym. Sam, kiedy tworzył, był pełen spokoju i zadowolenia i myślę, że jego prace odzwierciedlają ten stan. Pani wrażenie zresztą to potwierdza.
Ulubiona praca?
PM: Dla mnie? Cztery plamy kolorów złączone czarnym kwadratem. Proszę spojrzeć: na zewnątrz są poszarzałe, przybrudzone, smutne. Ale w środku jakby ożywają – dostają więcej światła, koloru, przejrzystości, życia. I to jest kwintesencja otaczającej nas rzeczywistości. Z morza szarości, smutku i chaosu można wyłowić to co tchnie życiem, spokojem i nadzieją… Warto.
Polecam i zapraszam na ostatnie 4 dni wystawy.
Fotografie © Piotr Popa