Przesłanie na Międzynarodowy Dzień Muzyki
Czuję się onieśmielona zaproszeniem mnie do wypowiedzi bardzo intymnej. Czym dla mnie jest muzyka?Nie udało mi się jak dotąd zdefiniować tego uczucia, bo muzyka dla mnie jest najpierw, a może przede wszystkim, uczuciem.
Uczucia, odczucia, wrażliwość przynosimy z sobą na świat rodząc się, a więc rodzimy się z muzyką, z muzykalnością. Odkąd siebie pamiętam, zawsze śpiewałam: to w przedszkolu, potem w szkole, zresztą – gdziekolwiek. Zawsze musiałam gdzieś coś komuś „odśpiewać” – w zamian za cukierki, baloniki…
W szkole najważniejszym przedmiotem była dla mnie biologia. Intrygowało mnie, jak wiosną budzi się do życia przyroda.
I jak to się wszystko zaczęło?
Solec Kujawski, w którym spędziłam dzieciństwo, jest otoczony wielkimi lasami. Lubiłam chodzić po lesie, bo wtedy wiatr tak pięknie, ciekawie, różnorodnie śpiewał. Echo w lesie było akompaniamentem w piosence „Po nocnej rosie”, a głos niósł się tak daleko…. To wyśpiewywanie siebie dawało tyle radości, szczęścia, jakiegoś wyzwolenia. Było przeczuciem innego świata.
Zrządzeniem losu zalazłam się w zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze”. I tu otworzyły się przede mną bramy raju.
Zaczęłam uczyć się muzyki. Poznawałam alfabet muzyczny, umiałam zapisać i odczytać dźwięk. Uświadamiałam sobie, że muzyka jest potężną siłą. Potrafi być „lekiem na całe zło”, jest natchnieniem i wytchnieniem, jest dobrem absolutnym.
W Karolinie utworzono nam szkoły muzyczną i ogólnokształcącą, więc to do nas przyjeżdżali wykładowcy z Warszawy. Przyjeżdżali także różni artyści, wielcy tego świata: poeci, aktorzy, literaci, muzycy… i koncertowali dla nas.
Bywaliśmy w operze, teatrach i filharmonii. I to tu „odkrywaliśmy” znaczenie słowa Kultura.
Bardzo często gościliśmy twórców muzyki ludowej. Uczyliśmy się z pierwszej ręki polskiego folkloru, wtedy jeszcze czystego, nieskażonego. Ludowi artyści przywozili z sobą melodie zapamiętane przez wieki, tworzone przez nigdy niepoznanych geniuszy ludowych.
Tadeusz Sygietyński, twórca „Mazowsza”, opracowywał te melodie na chór i orkiestrę, a my śpiewaliśmy je potem na koncertach, ku zachwytowi całego świata. Uczył nas też pan Tadeusz, jaka to jest delikatna materia ta muzyka ludowa. Jak czule, wrażliwie trzeba się z nią obchodzić, żeby jej nie zakłamać.
W moim życiu wiele rzeczy dzieje się przypadkowo.
Zaproszono mnie na przesłuchanie do radia. Poszłam bez przekonania, ale to po tym przesłuchaniu zaczęłam w radiu nagrywać piosenki. Były one dalekie od stylowych melodii ludowych, w których byłam i jestem zakochana do dziś.
Ten przeskok z muzyki ludowej do estradowej, wbrew pozorom, nie był łatwy. Musiałam przyswoić sobie nowe brzmienia harmoniczne, inny sposób śpiewania i inną estetykę interpretacyjną. Każda piosenka to inna rola do zagrania. Każdej z tych ról trzeba nadać znaczenie przeżyć osobistych. Moja przygoda z radiem trwa do dziś.
Los obdarował mnie hojnie. Mogę uprawiać zawód, który jest spełnieniem moich najskrytszych, czasem nieuświadamianych, marzeń i doznań.
Co jeszcze daje mi obcowanie z muzyką? Na pewno dystans do rzeczywistości, daje możliwość odgrodzenia się od niepokojów świata, możliwość jednoczenia się z harmonią wszechrzeczy. Muzyka była też moim oparciem, tarczą ochronną w najtrudniejszych chwilach mojego życia.
Biologią interesuję się do dziś, ale to muzyka stała się moim przeznaczeniem.
Irena Santor
Fotografia © Ewa Modestowicz