Niektórzy przedsiębiorcy lubią mówić o ludziach, którzy świecą dla nich przykładem, stanowią inspirację, są mentorami w zakresie tego, jak prowadzić biznes. Czy Pan również ma swój przedsiębiorczy autorytet?
Gdy mowa o polskich przedsiębiorcach, to kimś takim jest dla mnie Rafał Agnieszczak. Obserwuję go od wielu lat, a troszkę krócej niż moja obserwacja trwa nasza znajomość. Rafał doradzał nam, gdy powstawał Brand24. Często też zwracam się do niego z pytaniami, powiedzmy, natury filozoficznej, ponieważ niewiele osób ma takie doświadczenie, jak on. Jeśli zaś chodzi o „zagranicę”, mogę wskazać trzy nazwiska. Pierwsze z nich to Elon Musk, czyli twórca Space X, Tesli i człowiek, który maczał palce w sukcesie PayPala. Jego działalność bardzo mi imponuje. Drugą osobą tego pokroju jest Nick Woodman, szef GoPro, ktoremu udało się zbudować coś z niczego w ciągu kilku lat. Trzecie nazwisko to David Heinemeier Hansson, współtwórca Basecampa. Ta usługa to wzór dla całej branży SaaS-owej. Przyznam, że sukces tej marki zainspirował nas do stworzenia własnego narzędzia.
Patrząc na te cztery osoby, które Pan wymienił, zauważam, że dwie z nich zajmują się tworzeniem usług stricte programistyczno-internetowych, a dwie produktami bardziej namacalnymi, jak samochody, kamery czy rakiety kosmiczne. Czy chciałby Pan w przyszłości stworzyć coś bardziej namacalnego niż usługa SaaS-owa?
Żyjemy w czasach, w których w oparciu o chińskie fabryki można stworzyć niemal wszystko. Dlatego też uważam, że coraz więcej produktów będzie balansowało na styku sprzętu i oprogramowania. Samochody Tesla są połączone z internetem tak samo, jak kamery GoPro. Zapewne, jeśli będę kiedyś tworzył kolejny projekt, będę starał się łączyć światy software’u i hardeware’u.
Ale to przecież „oprogramowanie zjada świat”, cytując Marca Andreessena…
Tak, ponieważ marże na oprogramowaniu są dużo wyższe. Mówiąc o sprzęcie, mam na myśli taki hardware, który jest przedłużeniem software’u. Apple zawdzięcza swój sukces w ostatnich latach nie tylko samemu sprzętowi, ale także ekosystemowi programów. Można nawet powiedzieć, że iPhone czy iPad to tylko końcówki do software’u, czyli głownie iTunesa i aplikacji z App Store. Wierzę w taki hardware, który jest emanacją oprogramowania.
Pańska firma rozwija się dość szybko. Czy skupia się Pan jedynie na jej prowadzeniu, czy czasami popuszcza wodze fantazji i myśli o kolejnych projektach? Czy może jednak przyszłość poza Brand24 to dla Pana kompletna abstrakcja?
Zdecydowanie kompletna abstrakcja. Firma rozwija się świetnie, ale mamy przed sobą jeszcze wiele wyzwań, dużo jest jeszcze do zrobienia. Nie chcę łapać zbyt wielu srok za ogon. Naszym celem jest stworzenie globalnego lidera w naszej branży. Budzę się i chodzę spać, myśląc tylko o tym.
„Chcemy stworzyć globalnego lidera”. To poważny cel…
Tak samo poważny, jak „chcemy stworzyć lidera w Polsce”, kiedy startowaliśmy. Brand24 pokazaliśmy po raz pierwszy w 2011 roku na Startup Weekendzie w Warszawie. Właśnie wtedy mówiliśmy, że chcemy stać się liderem monitoringu internetu w naszym kraju i pamiętam, że komentarze nie były zbyt entuzjastyczne. Mało kto w to wierzył, a już na pewno nie inwestorzy, ponieważ odbiliśmy się od kilku funduszy, które uznały, że nie ma sensu w nas inwestować, bo rynek jest już zagospodarowany. Cóż, trzy minione lata nauczyły mnie, że należy rozwijać firmę z myślą o tym, że się uda.
Zwłaszcza, że w tej chwili globalny rynek jest ciekawszy niż rynek Polski, gdy startowaliśmy w 2011 roku. W tej branży działają firmy, które są obecne na rynku od lat. Zaczynały w czasach, kiedy technologia była droga, więc i ceny były wysokie. Minęły lata, a ich produkty niewiele się zmieniły – ceny także. My, ze swoim nowoczesnym produktem, z nowoczesnymi funkcjami i w nowoczesnej oprawie graficznej serwowanym w dużo lepszej cenie, mamy szanse, by namieszać globalnie.
Sprzedawcę zajmującego się światowym rynkiem zatrudniamy dopiero od dwóch miesięcy, ale już udało się nam pozyskać kilkudziesięciu klientów spoza Polski. Najczęściej są to firmy, które miały świadomość, że takie narzędzia, jak nasze, istnieją, ale nie było ich na nie stać.
Ile czasu zajmie marce Brand24 osiągnięcie pozycji globalnego lidera monitoringu internetu?
Nikt tego nie wie, chociaż prognozuję, że ok. dwa lata. Choć równie dobrze może to zająć i cztery, i pięć lat. Wszystko zależy od tego, kiedy uda się nam przekroczyć krytyczny moment edukacji rynku i przebić do tzw. długiego ogona. Zależy nam przede wszystkim na takich klientach, jak właściciele małych restauracji, małych i średnich agencjach PR czy reklamowych, rodzinnych firmach i markach. Chcemy pokazać wszystkim przedsiębiorcom, że monitoring nie jest niczym strasznym, że wcale nie jest taki drogi, że nie potrzeba armii ludzi, aby się nim zajmować, że nie są to narzędzia tylko dla korporacji, ale również dla małego i średniego biznesu.
Sam monitoring, z punktu widzenia klienta Brand24, zapewne nie wymaga armii ludzi, ale rozwój produktu i obsługa klienta, z której słynie Pańska firma, już tak. Zwłaszcza, jeżeli chce się być globalnym liderem…
Największe potrzeby, gdy mowa o pracownikach, są związane z obsługą IT całego produktu. W tej chwili proces obsługi mamy na tyle zautomatyzowany, że na kilkuset klientów wystarczy jedna osoba, aby jakość tej obsługi zachować na wysokim poziomie. Cały czas pracujemy nad automatyzacją procesów w firmie i z czasem ta proporcja będzie się zwiększać – myślę, że do globalnej obsługi tysięcy klientów wystarczy kilkudziesięcioosobowy zespół. W Polsce zaczynaliśmy od jednej osoby, teraz zatrudniamy ok. 30 osób.
Z tego, co wiem, Brand24 cały czas rozwija się organicznie. Koniec końców, nie ma w firmie żadnego inwestora…
To całkiem zabawna historia. Od dziesięciu miesięcy nie mieliśmy przychodów w Brand24, a w poprzedniej firmie byliśmy przyzwyczajeni do wysokich pensji, zatem postanowiliśmy poszukać wsparcia. Wielu znanych i cenionych inwestorów pogoniło nas, twierdząc, że nic z tego nie wyjdzie, że taki biznes w Polsce nam się nie uda – tym bardziej na świecie. Twierdzili, że takich firm, jak nasza, jest wiele, a my nie wyróżniamy się niczym szczególnym. Doszliśmy do takiego momentu, w którym byliśmy gotowi oddać firmę tylko w zamian za zatrudnienie nas „na pensji” w ramach większego podmiotu jako product managerów. Na szczęście, nikt nie poszedł na taki układ. Naszymi partnerami biznesowymi i osobami, które pomogły rozruszać firmę w 2011 roku, zostali ludzie, którym chcieliśmy sprzedać pierwsze abonamenty, ale zostali naszymi wspólnikami. Cały czas udaje się nam rozwijać firmę bez zewnętrznego finansowania.
Czy uda się osiągnąć pozycję globalnego lidera bez wsparcia inwestorów?
Być może udałoby się nam zrealizować cel zostania globalnym liderem, rozwijając się cały czas organicznie, ale zajęłoby to nam dużo więcej czasu niż gdybyśmy pozyskali inwestora z doświadczeniem w działaniu na światowych rynkach. Mogę zdradzić, że planujemy dużą rundę finansowania w 2015 roku. Rozmawiamy już z kilkoma funduszami ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Polski. Zabawne jest to, że część z tych funduszy pogoniło nas w 2011 roku…
Patrząc na Pańską aktywność w mediach społecznościowych, można wyciągnąć wnioski, że jest Pan bardzo zaangażowany w to, co dzieje się w firmie i wokół niej. Włącza się Pan w dyskusje o firmie, aktywnie buduje Pan wizerunek swój i firmy. Czy zastanawia się Pan też nad tym, jak długo uda się utrzymać taki poziom zaangażowania wraz ze wzrostem firmy i biorąc pod uwagę Pańskie globalne ambicje?
Charakter i intensywność mojego zaangażowania już się nieco zmieniają. Jakiś czas temu dołączył do firmy Mikołaj Winkiel jako główny ewangelista i także aktywnie włącza się w dyskusję o firmie. Myślę, że wraz z globalną ekspansją w każdym kraju, w którym będziemy oferować nasz produkt, będzie jeden brand manager, który będzie trzymał rękę na pulsie.
Ja także będę cały czas w gotowości. Bardzo lubię wchodzić w dyskusje na temat Brand24. Chęć i umiejętność wchodzenia w interakcje z klientami czy potencjalnymi klientami jest, moim zdaniem, miarą przedsiębiorcy, dobrego lidera. Choć warto zaznaczyć, że w wypadku Brand24 jest łatwiej reagować na wszystkie wzmianki o firmie, ponieważ jest to branża, w której, aby zostać globalnym liderem, potrzeba kilkadziesiąt tysięcy klientów. Nie wyobrażam sobie, aby np. Elon Musk był w stanie reagować za każdym razem, gdy ktoś wspomni o jego firmie, ale w przypadku mojego przedsiębiorstwa to jest do zrobienia.
Na ile Pański styl prowadzenia biznesu i budowania własnej marki wynika z tego, że Pan po prostu taki jest, a na ile z kalkulacji, wedle których szef biznesu jak Pański musi zachowywać się w sposób, który przyciągnie klientów?
Wiele osób sądzi, że Brand24 odniósł sukces, bo jestem, jaki jestem. Uważam jednak, że to, w jaki sposób buduję wizerunek swój i marki, wynika z tego, że Brand24 odniósł sukces. Nie mam nigdzie schowanej „strategii z 2011 roku”, która zakładała, że z taką to a taką regularnością będę pisał na Facebooku o tym, co dzieje się w firmie, zaś ta kultura otwartości wygeneruje taką to a taką konwersję.
Jeśli ktoś uważa, że taki dokument istnieje, to znacząco przecenia moje zdolności planowania. Moje wpisy na Facebooku powstają w znaczącej większości spontanicznie. Wynika to z faktu, że czuję silną potrzebę bycia docenianym. Dlatego dzielę się – czy chwalę – sukcesami Brand24 i otwarcie piszę o czekających nas wyzwaniach. Nie chcę pokazywać, że jestem lepszy, ale chcę poczuć, że ktoś docenia to, co robię. Wszystkie te działania były dla mnie naturalne. Dopiero później przyszła refleksja, że mój styl komunikowania się ze światem zadziałał. Przy okazji jednego ze szkoleń dokonałem analizy mojej działalności i dopiero wtedy spisałem ministrategię. Teraz zachęcam przedsiębiorców do kultywowania kultury otwartości, dzielenia się tym, co dzieje się w firmie i pokazywania rzeczy, które mogą przydać się innym w rozwoju ich biznesów, bo widzę, że karma wraca.
Czy ta potrzeba bycia docenionym okazała się kluczowa w wyborze kariery zawodowej? To również dlatego został Pan przedsiębiorcą?
Jeśli teraz mówiłbym, że tak właśnie było, że od zawsze chciałem mieć własną firmę, bo chcę być doceniany itd., to dorabiałbym do swoich działań ideologię. Prawda jest taka, że w tym wszystkim jest sporo przypadku. Jeszcze na czwartym roku studiów chciałem iść do pracy w korporacji. Myślałem, że zostanę programistą w Siemensie czy Comarchu. W branżę internetową wpadłem poniekąd przez przypadek, ale z drugiej strony zawsze byłem dobry w tworzeniu stron internetowych, zatem tak czy inaczej zajmowałbym się tym samym. Czy pracowałbym w korporacji, czy w jakikolwiek innej instytucji, zawsze chciałbym czegoś więcej. Teraz tym „czymś więcej” jest pozycja globalnego lidera monitoringu internetu.
Rozmawiał: Paweł Luty / Magazyn Brief
Fotografia © z archiwum prywatnego Michała Sadowskiego.