Wychowujemy nasze dzieci metodą OPOL, czyli jedna osoba – jeden język: tata zawsze mówi po angielsku, a mama zawsze po polsku. Wybór tej metody narzuciła nam nasza sytuacja życiowa, ponieważ jesteśmy małżeństwem mieszanym. Dla każdego rodzica naturalna jest chęć porozumiewania się z dzieckiem w swoim języku ojczystym i to w ten sposób najłatwiej jest nawiązać więź emocjonalną, która stanowi fundament na całe życie dziecka. Mimo, że dobrze znam angielski, nie wyobrażałabym sobie mówienia do moich dzieci w innym języku niż polski, gdyż to właśnie w nim najłatwiej wyrażam emocje.
Mąż posługuje się biegle językiem niemieckim (studiował i mieszkał w Niemczech) i chciał dzieciom ten również bliski mu język przekazać. Rozważaliśmy więc opcję, w której tata mówi po niemiecku, a mama po polsku, a angielskiego dziecko uczy się poza domem. Nawet zrobiliśmy próbę. Lecz z wyżej wymienionych względów emocjonalnych i praktycznych, zdecydowaliśmy się na tylko dwa języki. I dobrze, bo podtrzymywanie i rozwijanie dwóch języków to i tak mozolna praca! Dodam, że niemiecki byłby dla Talkusi i Pynia językiem dodatkowym i dlatego jego zaniechanie nie miało negatywnego wpływu na ich rozwój ani kontakty z otoczeniem. Natomiast zarzucenie języka jednego z rodziców u dziecka z małżeństwa mieszanego jest według mnie wykluczone.
I na koniec anegdota. Jak Talkusia i Pynio byli w wieku niemowlęcym, przeprowadziłam pewien eksperyment. Jak wspominałam, zawsze i wszędzie z mężem konsekwentnie trzymamy się swoich języków, ale tym razem tylko na chwilę ja zaczęłam mówić do dziecka po angielsku, a mąż po polsku. Kto zgadnie, jaka była reakcja szkraba? Dodam, że reakcja była taka sama u Talkusi w wieku ok. 8 miesięcy, jak i u Pynia w tym samym wieku, kiedy ponowiłam eksperyment kilka lat później. Czekam na Wasze komentarze.
Więcej informacji: Bilingual House