– W każdej imprezie, w której startuję, rzucają się w oczy biało-czerwone barwy na trybunach. Jest to bardzo ważne dla zawodnika, zwłaszcza że w kraju nie mamy tej rangi turniejów, podczas których kibice mogliby nas wspierać i dopingować. Wyjątkiem jest Puchar Davisa, którego spotkania czasami odbywają się w Polsce – zaznaczył Janowicz.
Jak dodał, w wielu miastach na całym świecie może liczyć na doping rodaków. – Najwięcej fanów jest zawsze w Australii i w Stanach Zjednoczonych podczas wielkoszlemowego US Open – zwrócił uwagę.
Z nowojorską imprezą związane jest właśnie jedno ze wspomnień 24-letniego tenisisty dotyczące Polonii.
– Kiedy występowałem w juniorskim US Open jeden z kibiców – wiedząc, że mam w Polsce problem ze zdobyciem butów do gry – zabrał mnie do sklepu i kupił mi najnowszy model obuwia oraz kilka sztuk koszulek meczowych. Było to naprawdę bardzo przyjemne i zaskakujące – podkreślił najwyżej notowany z polskich tenisistów.
Stara się on poprawiać swoją sytuację w rankingu ATP, ale też nie jest to dla niego najważniejsza kwestia.
– Nie stawiam sobie konkretnych celów rankingowych przed sezonem. Chcę wygrywać mecze i przesuwać się na światowej liście, ale bez jakiegoś założenia, że w tym roku to ma być pierwsza 20, a w następnym Top10. Super będzie, jak awansuję do 20, ale jak się nie uda, to też nie będę rozpaczał – zaznaczył Janowicz, który obecnie plasuje się pod koniec piątej dziesiątki.
Janowicz zwrócił też uwagę, by nie sugerować się zbytnio pozycjami w tym zestawieniu przez tenisistów podczas meczu.
– Na korcie nie gra ranking i nie ma takich założeń, że zawodnik z drugiej setki nie może wygrać z tenisistą z 20. Życie pokazuje, że zdarza się tak bardzo często – argumentował.
Łodzianin ze względu na niedawny uraz kręgosłupa zrezygnował ze startu w Barcelonie i w międzyczasie trenował w Łodzi. Do rywalizacji wrócił w poniedziałek w Madrycie, ale odpadł już w pierwszej rundzie. Teraz czeka go turniej w Rzymie, kolejna możliwość, by poprawić swoje konto punktowe i pozycję w rankingu. Wybiega jednak też myślami do zbliżającej się rywalizacji na trawie. W końcu to w Wimbledonie dwa lata temu odniósł największy sukces – dotarł do półfinału słynnej imprezy wielkoszlemowej.
– W tym roku doszła jeszcze jedna impreza na tej nawierzchni – w Stuttgarcie, a więc sezon trawiasty nieco się wydłuży, co oczywiście bardzo mnie cieszy – podkreślił.
Janowicz zabrał również głos w dyskusji dotyczącej zwiększającej się stopniowo liczby turniejów w cyklach ATP i WTA Tour, które rozgrywane są na kortach twardych, kosztem imprez na innego rodzaju nawierzchniach. Polak, choć sam najbardziej lubi grać na „betonie”, to jednak jest zwolennikiem różnorodności pod tym względem.
– Nie sprawia mi trudności gra na korcie ziemnym, twardym czy na trawie. Znaczenie ma dla mnie zaś to, czy są to korty odkryte, czy hala. Postulowałbym, żeby było więcej imprez pod dachem. Hala i hard court – to moje ulubione turnieje – zaznaczył.
Janowicz choć od wielu lat zajmuje się tenisem, to okazyjnie próbuje sił w innych dyscyplinach. Ma bowiem na koncie występ w programie „Turbokozak”, w którym sprawdzano jego umiejętności piłkarskie oraz w charytatywnym meczu siatkarskim. Jak jednak przyznaje, nie przepada za futbolem.
– Ale występ w „Turbokozaku” sprawił mi ogromną frajdę. Wolę siatkówkę i jeżeli mam możliwość, to chodzę na mecze. Przyjaźnię się z Mariuszem Wlazłym. Miałem możliwość zagrać w meczu charytatywnym w Częstochowie i chyba nawet nieźle mi to wyszło. Ogólnie lubię oglądać różne dyscypliny, szczególnie gdy grają Polacy – podsumował.
Autor: Agnieszka Niedziałek /Polska Agencja Prasowa
Fotografia © Julian Smith /PAP/EPA