Ewa Malijewska, malarka i graficzka. Urodzona w Gdańsku, wykształcona w Hadze, od kilkunastu lat mieszka w Rotterdamie. Poruszająca dobroć, uderzający spokój magnetyzują od pierwszego kontaktu. Kolejna sukcesem zakończona wystawa jej linorytów w haskiej Barthkapel skłania do refleksji nad kontekstem tej sztuki i postacią, która nadała jej niepowtarzalny kształt.
Nienaganna edukacja. Wysoko postawieni rodzice. Panienka z dobrego domu – per definitionem. Rodzinny dom w Polsce dał jej to, o czym mogli tylko pomarzyć rówieśnicy, wychowani w szarej, wynędzniałej rzeczywistości PRL-u. Dzięki talentowi z powodzeniem mogła zrobić karierę w Polsce. U progu swojego dorosłego życia zdecydowała się jednak na wyjazd do Holandii. Holandia zawsze kojarzyła się jej ze sztuką. Kiedy po maturze nie dostała się na ASP w Gdańsku było dla niej jasne, że chce wyruszyć do kraju tulipanów. Z 10-cioma guldenami w kieszeni włóczyła się po Amsterdamie w poszukiwaniu wrażeń, spała u przypadkowo poznanych ludzi, zwiedzała muzea na podrabianej dacie urodzenia w legitymacji szkolnej. „Ten okres był jednym z najpiękniejszych w moim życiu” – z typową dla siebie refleksją wspomina pierwsze chwile emigracji. Dziś śmiało stwierdza, że Holandia dała jej wykształcenie i wolność, jakiej nie zaznałaby w Polsce.
Sztuka towarzyszyła jej od dziecka. Dziecinne malowanie było ucieczką od rzeczywistości do świata marzeń i fikcji, przestrzenią, w której lubiła przebywać. Męczyły ją schematy, lubiła się włóczyć i podróżować, zmieniała szkoły i miejsca zamieszkania, cierpiała na myśl o ciepłej posadce od 8.00 do 16.00. Decyzja o zostaniu malarką była więc naturalnym wyborem. Ukończyła Królewską Akademię Sztuk Pięknych w Hadze, o której zwykło się mówić jako uczelni prestiżowej. Obecnie wystawia, maluje, z pietyzmem zagłębia się w świat czarno-białych linorytów. Medytacje nad kierunkiem rozwoju artystycznego Ego wyprowadziły jej twórczość poza granice galerii. Sztuka nieużytkowa stała się użytkową, a bohaterowie jej linorytów zagościli na różnobarwnych T-shirtach, od których coraz częściej mieni się świat holenderskiej bohemy. Zapytana o swój największy sukces artystyczny nieoczekiwanie odpowiada: „Nie dążę do sukcesów, nie mam takich ambicji. Tworzę przede wszystkim dla siebie i przez to moja sztuka nabiera wartości dla innych.” Kim jest Ewa Malijewska? Agnostyczką zakochaną w postaci Chrystusa? Twórcą poszukującym swej tożsamości w poetyckim akcie tworzenia? A może jasnowłosą femme fatale o zalotnym uśmiechu? Wszystkim po trosze! Najbardziej jednak bohaterem swoich własnych prac, postacią wyalienowaną, zawieszoną gdzieś we wszechświecie, uwikłaną w samotność, przemijanie i absurd istnienia. Sztuka jest zawsze autoportretem swojego twórcy, bo niemożliwym jest uciec od samego siebie…
Autorka tekstu: Agata Bartnik