Imię: Andrzej
Wykonywany zawód: korespondent
Co najbardziej zdziwiło Cię w czasie pobytu w Chinach?
Chiny dziwią na każdym kroku, gdy tylko się wytknie nos poza mieszkanie, a czasem nawet i tego nie trzeba. Ktoś kiedyś napisał, że – cytuję z pamięci – po dniu spędzonym w Chinach można o nich napisać artykuł, po miesiącu książkę, a po roku – nie można już napisać nic. To czysta prawda. Gdybym teraz zadeklarował, co mnie najbardziej w tym kraju zdziwiło, taka informacja już jutro straciłaby aktualność, bo jutro coś mnie jeszcze bardziej zdziwi. Kiedy jednego dnia wydaje mi się, że coś z tego wszystkiego rozumiem, następnego przychodzi rozczarowanie, że w zasadzie nie rozumiałem nic. Jednocześnie jednak zaczyna się wydawać, że zrozumiałem co innego, ale znowu tylko do następnej refleksji – i tak w kółko. Im dłużej tutaj jestem, w tym większym stopniu zdaję sobie sprawę, że niewiele z tego wszystkiego rozumiem. To dlatego najłatwiej jest o Chinach pisać ludziom, którzy nigdy tutaj nie byli. Stąd obraz Chin przedstawiany w mediach rażąco odstaje od rzeczywistości, by nie powiedzieć, że jest po prostu przekłamany.
Najlepsze podsumowanie tego kraju, jakie dotąd słyszałem, to zdanie: “Chiny to kraj kontrastów”.
Czym różni się ten kraj od Polski?
Różni się w zasadzie wszystkim. Różnica jest tak wielka i przytłaczająca, że Polacy (czy inni Europejczycy), którzy przyjeżdżają tu po raz pierwszy, powinni z góry przeznaczyć kilka dni na wychodzenie z szoku kulturowego. Widziałem takie przypadki, bo gościłem tutaj kolegów i członków rodziny, którzy – bez wyjątku – w taki szok wpadali. Przez pierwszy circa tydzień pobytu nie jest się w stanie jasno myśleć, nawet proste czynności sprawiają wtedy trudność, nie mówiąc o głębszej analizie otaczającej rzeczywistości czy chociażby wartościowej obserwacji.
Myślę, że ideologowie Unii Europejskiej, którzy starają się wpoić europejskiej młodzieży ideały europejskiej wspólnoty i uczyć ją o wzajemnym podobieństwie europejskich narodów, zamiast na stypendium Erasmusa do innych krajów europejskich, powinni wysyłać studentów do Chin. Rzeczą najprostszą i naturalną dla odwiedzających obce kraje jest kontemplacja różnic dzielących je od ojczyzny, a tutaj, za sprawą tego olbrzymiego kontrastu pomiędzy kulturą Europy a kulturą Chin, człowiek naprawdę ma wrażenie, że Francuz czy Hiszpan to rodzony brat.
Kiedy już człowiek przywyknie trochę do tych otaczających różnic i wejdzie się stan, w którym spodziewa się na każdym kroku niespodzianek, umysł otwiera się na dostrzeganie podobieństw. A te, wbrew pozorom, również się znajdą. Zawsze powtarzam, że Polacy są bardziej podobni do Chińczyków niż np. Brytyjczycy, i że te punkty wspólne należy wykorzystać, np. w biznesie. Podam przykład: Brytyjczyk nie umie się targować o ceny towarów, ponieważ w jego kulturze tego się po prostu nie robi, dlatego w Chinach za wszystko przepłaca. Tymczasem Polak to umie, bo w Polsce niekiedy targować się trzeba, wprawdzie coraz rzadziej, ale jednak wciąż czasem to się zdarza. Więc Polak kupuje taniej, a Chińczyk go rozumie, bo sam też się targuje.
Jak Polacy według Ciebie postrzegani są przez lokalna społeczność?
Większość spotykanych przeze mnie Chińczyków niespecjalnie kojarzy, gdzie leży Polska. Niektórzy nigdy nawet nie słyszeli tego słowa. Dla wielu Chińczyków zagranica = USA, i to USA widziane przez obiektyw hollywoodzkich kamer, a więc nie do końca prawdziwe. Co za tym idzie, wszyscy biali obcokrajowcy to dla nich Amerykanie. Na potwierdzenie podam kilka przykładów. Ostatnio zamawiałem przez telefon pierogi z pobliskiej budki. Ponieważ zamawiam tam często, pracownicy już znają mój adres, więc spytałem tylko: „Wiesz, gdzie mieszkam, prawda?”, a kobieta na to: „Tak, to ty jesteś tym Amerykaninem”. Raz też pomagałem koledze, Polakowi, zamawiać ze sklepu pod jego domem, a że kolega po chińsku ni w ząb, poleciłem sprzedawczyni, żeby zapisała jego adres i jak będzie dzwonił Łukasz, to niech pamięta, gdzie zanosić. A ona mówi: „To ja napiszę, że Amerykanin”. „To nie Amerykanin, to Polak” – mówię, a ona: „To nic, ja i tak napiszę, że Amerykanin”.
Inni Chińczycy – i takich jest chyba najwięcej – kiedy usłyszą nazwę naszego kraju, przypominają sobie trzy nazwiska: Fryderyka Chopina, Marii Skłodowskiej-Curie i Mikołaja Kopernika. Szczególnie ten pierwszy cieszy się w Chinach stosunkowo dużą popularnością, co jednak nie oznacza, że wszyscy ludzie, którzy o nim słyszeli, wiedzą cokolwiek o naszym kraju.
I na tym polu zdarzają się jednak niespodzianki. Jechałem raz taksówką i kierowca zagadał, skąd jestem. Kiedy usłyszał, że z Polski, mówi: „Wy, Polacy, niezłe mieliście przejścia z tymi Krzyżakami, no nie?”. Szczęka mi opadła. Kolejny dowód na to, że Chiny to kraj kontrastów.
Czy przypadło Ci do gustu lokalne jedzenie? Jakie dania lubisz najbardziej?
Zdecydowanie tak. Chiny są olbrzymie i każda prowincja ma swoją własną kuchnię, każda, nawet najmniejsza miejscowość, ma jakiś lokalny specjał. Jedzenie kantońskie jest np. bardzo łagodne i opiera się dużej części na owocach morza, w przeciwieństwie do arcypikantnej kuchni syczuańskiej, z której pochodzi większość chińskich dań znanych w świecie, takich jak wieprzowina słodko-kwaśna czy piekielnie ostry kociołek (po chińsku huo guo, po angielsku hot pot). Moje ulubione chińskie danie to gongbao jiding (co można przetłumaczyć jako „kurczak straży pałacowej” – smażony z orzechami ziemnymi i syczuańskim pieprzem). Poza tym do moich faworytów należą jeszcze potrawy chińskich muzułmanów i Ujgurów, które przypominają bardziej kuchnię turecką niż chińską.
Bywają takie dni, kiedy człowiek ma chińszczyzny kompletnie dosyć i marzy tylko o tym, by przeżyć dzień bez ryżu, kolendry, a najlepiej i bez dotykania pałeczek. Wtedy właśnie z odsieczą przybywają Ujgurzy ze swoimi rożnami, szaszłykami z baraniny z kmienem, fantastycznymi bakłażanami z czosnkiem i okrągłym chlebem.
Jakie według Ciebie trzy miejsca w Chinach warto Twoim zdaniem odwiedzić?
Moje zdanie jest takie, że Chin nie należy odwiedzać turystycznie. W ogóle jestem wrogiem turystyki, gdyż ta, dając pozory faktycznego oglądania jakiegoś miejsca, w rzeczywistości wciska naiwnemu człowiekowi ułudę, za którą ten płaci i w nią wierzy, bo przecież „sam był i sam widział”. Szczególnie niechętnie odnoszę się do koncepcji uczestnictwa w wyjazdach zorganizowanych przez jakieś biura podróży czy inne instytucje. Niestety, w krótkim czasie obcego kraju poznać się nie da.
Natomiast jeśli chodzi o ciekawe miejsca w Chinach, należy pamiętać, że jest to kraj większy powierzchnią od całej Europy, więc ciężko wskazać trzy takie miejsca. Gdybym miał coś na szybko polecić, byłoby to miasto Guilin w prowincji Guangxi na południu kraju, ze względu na fantastyczną rzeźbę terenu. Są tam góry, a w zasadzie skały, które mogą występować w dowolnych kształtach, zupełnie jak chmury. Krajobraz jak ze snu. Każdy Chińczyk zna na pamięć zdanie jednego z klasycznych poetów, że „góry i wody Guilinu nie mają sobie równych”. Zamiast opisów proponuję wyszukać w internecie i zobaczyć zdjęcia, zresztą kiedy do wyszukiwarki obrazów wpisze się słowo „Chiny”, większość wyników to będą właśnie charakterystyczne góry Guilinu.
Jeśli zaś chodzi o sam Kanton, próżno w tym mieście szukać imponujących zabytków czy zapierających dech w piersiach tworów natury. To jest nowoczesne miasto przemysłu i handlu, więc polecałbym odwiedzić wielkie targi, komputerowy, elektroniczny, tekstylny etc., gdzie można poczuć prawdziwego ducha Kantonu, zobaczyć, czym to miasto naprawdę żyje.
Co spowodowało Twój przyjazd do tego kraju?
Złożyło się na to wiele czynników. Po pierwsze moja dziewczyna jest sinologiem, więc z góry wiadomo, że będziemy związani z Chinami. Po drugie, kiedy mieszkałem w Chinach poprzednio (przez rok, trzy lata temu), zauważyłem, jak zniekształcony obraz tego kraju przedstawiany jest w mediach. Później dowiedziałem się, co mnie bardzo zdziwiło, że polskie media nie mają tutaj zbyt wielu swoich wysłanników. A że jestem absolwentem dziennikarstwa i zawsze chciałem pracować jako korespondent – dodałem dwa do dwóch i zaoferowałem się Polskiej Agencji Prasowej. Po kilkumiesięcznym stażu okazało się, że faktycznie bardzo mi się ta praca podoba, a i agencja jest ze mnie zadowolona, więc przyjechałem i jestem.
Fotografia © Janusz Krzysztof Rutkowski