Dopiero po ukończeniu studiów, na podstawie publikacji naukowej wytyczyłam trasę eskapady, i po trzech miesiącach przygotowań, pełna entuzjazmu wyruszyłam ze stolicy Czech w kierunku Wybrzeża Bałtyckiego, odcinkiem dawnego szlaku handlowego prowadzącego z Aquilei. I podobnie jak bursztynowi kupcy, najpierw Celtowie, później Rzymianie, zamierzałam dziennie pokonywać pieszo, od 20 do 25 kilometrów.
Ze względu na zaplanowane około 1000 kilometrów, na terenie Czech i Polski, nie rezerwowałam noclegów, mniemając, że zawsze gdzieś po trasie coś znajdę. I już w pierwszym dniu marszruty, okazało się, że nie jest łatwo z noclegami i musiałam maszerować ponad 30 kilometrów, większość szosą i w upale. Potem wyruszając z kolejnych miejscowości etapowych, od samego rana, najważniejszą „myślą” dnia było: „czy będę miała gdzie nocować”. W tej kwestii nieoceniona była pomoc dzieci i młodzieży, chętnych do udzielania informacji, lub biegania do właściciela hoteliku, by go otworzył, czy nawet proponowania noclegu „u cioci”, ale pod nieobecność cioci. Tak było w Kawęczynie, gdzie dzieci zaprowadziły mnie do stodoły bo: „ciocia pojechała do Gdańska”. A było z tym trochę zamieszania, bo sąsiedzi z naprzeciwka, obawiając się, że podpalę stodołę, zawiadomili rodzinę „cioci”. W efekcie, ci Państwo zaproponowali mi nocleg w ich domu. Kilkakrotnie, gdy wieczorem pytałam o możliwość noclegów w danej miejscowości i zaczynałam opowiadać o mojej wyprawie, proponowano mi noclegi w domach prywatnych, np. w Jantarnym (Янтapный), na terenie Obwodu Kaliningradzkiego i w Tczewie.
Na początku eskapady zastanawiałam się, na ile moja wytyczona trasa, jest zgodna z dawnym szlakiem i jak dawali sobie radę bursztynowi kupcy. Przecież mieli ze sobą dużo tobołów – towaru na wymianę i niejednokrotnie pokonywali góry, gdzie przy wąskich przełęczach musieli z wozów, przeładowywać towar na zwierzęta juczne. Szli bez mapy, często przez bagna, gęste lasy i nie zawsze wzdłuż biegu rzeki. I w tej kwestii bardzo pomocna była rozmowa z Panem Tadeuszem Baranowskim. Wyjaśnił mi, że trasa szlaku handlowego, nazwanego bursztynowym wiodła różnymi drogami, ale ważny był kierunek: z Aquilei na północny-wschód, nad Bałtyk. Bywało więc tak, że kupcy błądzili i być może wynajmowali zamieszkałą w osadach lub skupiskach osad wzdłuż szlaku, miejscową ludność, jako przewodników przez bory i lasy.
Maszerując kilka, nieraz nawet kilkanaście godzin dziennie, zmęczenie dawało się we znaki, a czasem wywoływało śmieszne sytuacje np. kiedyś nie zauważyłam jeszcze jednych drzwi w hotelowym pokoju w Kwidzynie, za którymi była łazienka z natryskiem.
Zanim jednak dotarłam do Kwidzyna, był moment kiedy, stwierdziłam, że mam już dosyć, wracam do domu i rezygnuję z eskapady. Ale, na następny dzień, biegiem na dworzec i po dwóch przesiadkach, wracam na trasę, a sprawiły to telefony koleżanek i kolegów z pracy, którzy cały czas mnie dopingowali.
Wszelkie niedogodności na szlaku, takie jak upał lub przez kilka dni deszcze i brnięcie w błocie, błądzenie, plecak, który pomimo iż był lekki, nieraz bardzo ciążył, brak możliwości kupna wody, której na trasie wypijałam, dosłownie „hektolitry”, mijały przy miłych sytuacjach i rozmowach z napotkanymi osobami. Spotkałam „poławiaczy” bursztynu na Sambii, gdzie na chwilę mogłam potrzymać na ręce świeżo wyłowione, sporej wielkości bursztyny (z wrażenia nie zrobiłam zdjęcia). I po pierwszej wyprawie, te miłe chwile na szlaku sprawiły, że wytyczałam kolejne odcinki historycznej drogi handlu bursztynem. Kontynuując eskapadę, znów wyruszyłam z Pragi, lecz wzdłuż rzeki Wełtawy w kierunku Linz. Dalej przez Austrię, gdzie pomagali mi mieszkający tu Polacy i następnie przez teren Włoch do Aquilei, pokonując prawie 2000 kilometrów.
W Czechach, gdy już nie miałam ani kropli wody, częstowano mnie nią, innym razem stojące na przystanku Panie poczęstowały mnie jabłkami.
W Austrii, właścicielka hoteliku przeprała moje odzienie, to znaczy mój „strój” na trasę, który ze względu na codzienną marszrutę, ogólnie wyglądał jak z reklamy proszku do prania. Bowiem, pralka na trasie była luksusem, czymś w rodzaju fanaberii.
Podobnie jak kupcy, od miejsca gdzie przed wiekami znajdowały się przeprawy na Dunaju, niosłam go ze sobą gdański bursztyn. I choć nieraz miałam ochotę zrzucić plecak i jechać do domu, to zapach świeżo parzonej kawy o poranku, w miasteczkach regionu Friuli-Venezia Giulia, dodawał mi siły. Dotarłam do Aquilei i z radości „częstowałam” bursztynem mieszkanki miasta. W czasach swojej świetności Aquileia Romana, była ośrodkiem handlu i obróbki bursztynu, a także wytwórczości szklarskiej. Ze wschodniej części miasta, nabrzeża portowego nad rzeką Nastio – mającą połączenie z Morzem Adriatyckim, wyruszano po bursztyn nazywany „bałtyckim złotem”.
Fotografie © Mirosława Stroińska. Dolina Walichnowska, na szerokości od wałów przeciwpowodziowych, do koryta Wisły.
Więcej informacji o projekcie na stronie Bursztynowy Szlak i na blogu