Polaków witała Wyspa Kwiatów. Tam właśnie, koło Rio de Janeiro, po długiej morskiej tułaczce schodzili na ląd ludzie, którzy zapragnęli dla siebie kawałka raju. Na plecach mieli cały swój dobytek, w sercach nadzieję, a w głowach wizję żyznych pól aż po horyzont.
Tylko do wybuchu I wojny światowej przybyło do Brazylii około 130 tysięcy Polaków. Większość stanowili chłopi szukający poprawy swojego losu. Pierwsi w latach 50-tych XIX wieku przypłynęli mieszkańcy z ziem polskich należących do Prus, ale największy udział w emigracji mieli mieszkańcy zaboru rosyjskiego – ponad 80 tysięcy. Nie zabrakło także chłopów galicyjskich.
Co ich tam przygnało? Wielu z nich słyszało wieści o dalekiej krainie, gdzie na każdego czeka bogactwo i dobrobyt. Plotki mówiły, że sam papież pragnie tam zbudować nowy, katolicki kraj i potrzebuje wiernych, którzy wejdą w jego posiadanie. Inne informowały, że to syn kanclerza Bismarcka, pełen życzliwości dla katolików, próbuje stworzyć dla nich takie państwo, w którym będą mieli pełnię praw i przywilejów. Od jarmarku do jarmarku, przekazywana z ust do ust legenda nabierała rozmiarów i kolorów. Zwłaszcza, że jak się miało później okazać, kilka osób miało w tym swój interes.
Największa fala emigracji wybuchła w 1890 r. – kilkadziesiąt tysięcy chłopów postanowiło spróbować szczęścia za oceanem. Na „brazylijską gorączkę” zachorowali nie tylko ci najbiedniejsi, bo aby dostać się do portów w Bremie lub Hamburgu potrzebne były pieniądze na drogę. W pierwszej kolejności ruszyli ci, których było na to stać. Przerażeni posiadacze ziemscy wywierali coraz silniejsze naciski na władze, aby ta powstrzymała wychodźstwo, które mogło sparaliżować pracę w ich majątkach. Zabraniano więc spieniężania ruchomości, ograniczano wydawanie dokumentów – wszystko na nic. Nawet kilkusetosobowe grupy przemykały między żandarmami, torując sobie drogę sprytem i łapówkami.
Najważniejsze było dla każdego, aby przedostać się na statek. Dzięki zaangażowaniu samej Brazylii, emigranci mogli liczyć na bezpłatny rejs. Dopiero co zniesiono niewolnictwo, w kraju brakowało rąk do pracy. Najchętniej widziane były całe rodziny, ale bez młodszych dzieci i starców. Nad tą rekrutacją czuwali agenci emigracyjni, ci sami, którzy zadali sobie wiele trudu w kolportowaniu informacji na temat cudów, jakie czekają na osadników. Ale ich interes kończył się w chwili dostarczenia człowieka na brazylijską ziemię, gdzie za każdego inkasowali około 100 franków. Trudno było zatem oczekiwać, aby byli rzetelnym źródłem wiedzy na temat warunków z jakimi przyjdzie zmierzyć się emigrantom.
Kilka tygodni na morzu wystarczyło, aby najsłabsi nie wytrzymali i umierali z wycieńczenia. Ci, którzy dopływali mieli przeżyć jeszcze wiele przykrych rozczarowań. Kiedy tylko dobijali do wybrzeży Brazylii, musieli bez znajomości portugalskiego stawić czoło administracji i procedurom kwarantannowym. Kolejne tygodnie spędzano w obozach przejściowych, w których śmiertelność również była przerażająca. W poemacie Marii Konopnickiej „Pan Balzer w Brazylii” nowych emigrantów powitały słowa tych wcześniej przybyłych „Czy siła nieczysta pędzi was tutaj po deski do trumny? Toć piekło żywe jest… Kraj antychrysta!”.
W końcu jednak osadnicy mogli ruszyć dalej w drogę. Wielu miejscowych widziałoby ich najchętniej na plantacjach kawy na północnym wschodzie kraju – tam robotników potrzebowano najbardziej. Ale polscy chłopi marzyli przede wszystkim o własnej ziemi i dlatego decydowali się na kolejną długą wędrówkę – tym razem wozami na południe. W stanach Parana i Rio Grande do Sul czekały na nich niezbadane połacie puszczy.
Zasady na jakich organizowano osadnictwo były dla polskich pionierów bardzo obiecujące. Każda rodzina otrzymywała 25 ha żyznej ziemi – warunkiem było spłacenie pomocy, jakiej udzielał na początku rząd i stałe osiedlenie. Po około pięciu latach można było stać się właścicielem sporego gospodarstwa.
Trudności były jednak ogromne. Mimo, że ziemia była urodzajna, wymagała zupełnie innej techniki upraw niż w Europie. Odmienny klimat, dzika przyroda, niebezpieczne zwierzęta, choroby – wszystko to wystawiało Polaków na ciężkie próby. Także brazylijscy urzędnicy swoim bałaganem prowokowali konflikty i nieprzewidziane komplikacje – działki były mierzone niedokładnie albo wcale. Wiele osób decydowało się na powrót do kraju.
Duża część osadników z każdym rokiem wrastała jednak mocniej w brazylijską ziemię. W listach do rodzin zachwalali kraj mlekiem i miodem płynący. Zarzekali się, że „konie, krowy, świnie, osły, kury, kaczki, gęsi większe jak w Europie”. Mimo, że gros polskich przybyszów stanowili chłopi, za pierwszego Polaka który przyjął brazylijskie obywatelsko uważa się inżyniera Floriana Żurowskiego.
Dopiero od rewolucji w 1905 roku przejeżdżało do Brazylii coraz więcej inteligencji. Wtedy też w Polsce powoli zaczął zmieniać się obraz brazylijskiej Polonii, dotąd będącej jedynie przedmiotem powszechnego współczucia. Z coraz większym szacunkiem i uznaniem patrzono na zdobywców parańskiej puszczy. W Brazylii gościł nawet Roman Dmowski. To zainteresowanie zaowocowało kolejną, chociaż już mniejszą falą migracji. Jej kres przyniosła I wojna światowa.
Wraz z odzyskaniem niepodległości przez Polskę, w osadnikach zaczęto widzieć namiastkę polskich kolonii za oceanem. Brazylia znowu stała się atrakcją dla dziennikarzy i reportażystów, takich jak Zbigniew Uniłowski. Mieli oni raczej ambiwalentny stosunek do opuszczania odzyskanej ojczyzny. Nie wierzono już też w tak popularny w poprzednim stuleciu etos podróży i mit białego odkrywcy.
Świetnie rozwijający się ruch polonijny w Brazylii został spacyfikowany wraz ze wzrostem tendencji nacjonalistycznych spowodowanych światowym kryzysem. W latach 30-tych zamknięto około 200 polskich szkół, obroniły się tylko te w stanie Rio Grande do Sul. Ożywienie intelektualne przyniosła dopiero emigracja wojenna i powojenna, wśród której większość stanowili przedstawiciele arystokracji, żołnierze walczący na Zachodzie i intelektualiści. Choć dla wielu Brazylia była tylko krótkim przystankiem w podróży do zamożniejszych państw, wnieśli oni wiele do życia tamtejszej Polonii, która w większości żyła na prowincji.
Od lat 50-tych XX wieku emigracja Polaków do Brazylii była raczej epizodyczna. Ci, którzy już tam mieszkali, powoli wtapiali się w społeczeństwo. Wzrost świadomości przyniósł dopiero wybór Polaka na papieża i duża popularność, jaką Jan Paweł II cieszył się w całej Ameryce Południowej. Dziś liczbę obywateli Brazylii polskiego pochodzenia szacuje się na ponad milion osób.
Dziękujemy za udostępnienie artykułu Muzeum Emigracji w Gdyni.
Fotografia pochodzi z książki „Parana. Wspomnienia z podróży w roku 1914” autorstwa Tadeusza Chrostowskiego, poświęconej polskim kolonistom w Brazylii.