Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi i realistycznie oceniającą rzeczywistość. Nie rozsyłam na boki słodkich uśmiechów i entuzjastycznych okrzyków och! i ach! w stronę każdej atrakcji turystycznej, każdego tubylczego człowieka i nie opowiadam po powrocie, że wszyscy tam byli wspaniali! cudowni! bo tak nie jest. A jednak Sri Lanka zmieniła moje spojrzenie na Świat i przewartościowała moje dotychczasowe życie.
Przede wszystkim zachwyciła mnie przyrodą, architekturą i ludźmi. Zainteresowała swoją zadziwiającą historią. Cejlon ma kształt spływającej łzy z oblicza Indii i oddalił się od kontynentu indyjskiego niecałe 50 km. Wyspa zawsze budziła pożądanie indyjskich Tamilów. Trwająca prawie 40 lat wojna etniczna pomiędzy osiadłymi od zamierzchłych czasów w jej północnych rejonach Tamilami, kiedy to jeszcze suchą stopą przybyli tu z kontynentu indyjskiego, a stanowiącymi większość na wyspie Syngalezami, zdawała się nie mieć końca. Przez trzy miesiące mojego pobytu w Sri Lance przywykłam do widoku barykad z worków z piaskiem na drogach i na ulicach Colombo, zza których wystawały lufy karabinów, do kontroli plecaka przy wejściu do sklepów i świątyń, do spacerujących po plaży wojskowych w pełnym rynsztunku, pomimo obezwładniającego upału. Przestałam zwracać uwagę na okręty ustawione w poprzek na oceanie, z których przez ogromne lunety wojsko obserwowało ludzi na plaży, aby wyłuskać z tłumu terrorystów z organizacji Tamilskich Tygrysów. Gdy opuszczałam Sri Lankę, nie było już wojska na ulicach, nikt nie zatrzymywał naszego tuk-tuka, aby sprawdzić dokumenty. Sri Lanka była wolna, gotowa na przyjęcie nowego, na rozwój, który przez tak długi okres wojny domowej został zatrzymany.
Sri Lanka może żyć z turystów i rozwijać się dzięki turystyce, ponieważ każde miejsce na lankijskiej ziemi dotknięte jest historią, zadziwiającymi budowlami, niesamowitą przyrodą i oferuje wyjątkowe atrakcje dla obcego przybysza. Na przykład Galle, portugalskie miasto położone na południu Cejlonu, przejęte potem przez Holendrów, zauroczy każdego. Siedząc na murach Fortu Galle, można zadumać się nad pięknem i losem tego miejsca. W okolicach Hikkaduwy zachwycą nas rybacy w kolorowych sarongach, siedzący na kijach wbitych w morski piasek i łowiący ryby. Kandy, miasto leżące w centralnej, górzystej części wyspy, daje wytchnienie od wszechobecnego upału i zachwyca swoją urodą, a zaraz obok – Świątynia Zęba Buddy, święte miejsce dla Lankijczyków. Turyści lubią tam jechać w czasie święta Esala Perahera, kiedy to w uroczystej procesji z udziałem tancerzy, grajków, mnichów buddyjskich i wystrojonych słoni – Ząb Buddy wynoszony jest ze świątyni i na grzbiecie słonia obwożony po całym mieście. Widowisko niesamowite i nieznane Europejczykom. Bardziej na północ leżą historyczne miasta – Polonnaruwa, a jeszcze dalej – Anuradhapura, najstarsza stolica Królestwa Lanka, założona w 437r p.n.e. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie góra Sigiriya i jej historia, a żólwie w Kasgoda? sierociniec słoni w Pinnawela?, plantacje herbaty w Nuwara Elija? na każdym kroku ciekawostki, które nie sposób ominąć. Taka mała wyspa, a tyle atrakcji. Dokładniej opisuję te miejsca w swojej książce pt. „Łza na Oceanie-Sri Lanka”.
Natomiast muszę powiedzieć, że najbardziej interesowali mnie ludzie, ich zwykłe życie. Zaskoczyła mnie silna wiara Syngalezów w buddyzm, czas, jaki poświęcają i waga, jaką przykładają do celebrowania świąt związanych z tą religią, cześć oddawana Buddzie w każdej wolnej od innych zajęć chwili. Idąc drogą, zatrzymują się przy stupach, w domach mają własne ołtarzyki Buddy, przy których co rusz się zatrzymują – a to, żeby kwiatek położyć, serwetkę poprawić, odrobiną z serwowanego rodzinie posiłku poczęstować Buddę lub po prostu postać sobie w zadumie ze złożonymi dłońmi i porozmawiać z Buddą. Stoicki spokój Azjatów z pewnością bierze się z wiary buddyjskiej. Bardzo skromne życie, jakie w większości wiodą Lankijczycy, spowodowane sytuacją polityczną i gospodarczą kraju, urozmaicane jest częstym świętowaniem i odwiedzaniem świątyń buddyjskich i hinduistycznych.
Nie widziałam w Sri Lance teatrów, kin, kawiarni, pubów, dyskotek, a restauracje znajdowały się na terenie lepszej klasy hoteli. Gdy pewnego razu trafiłam na bistro, aż stanęłam zaskoczona na środku ulicy i dobra chwila minęła, nim uwierzyłam w to, co widzę. Ale było to w Colombo, w pobliżu ambasady Tajlandii, gdzie szłam po wizę na dalszą podróż. Zakochane pary umawiały się na randki pod wysokim murem w pobliżu jeziora Beira, oddzielającym ich od gwarnej ulicy Colombo, a w innych miejscowościach – na plaży lub na dziedzińcach świątyń. Głównym miejscem gromadzenia się mieszkańców starych i młodych były właśnie świątynie z pięknymi, tonącymi w kwiatach i zieleni dziedzińcami, po środku których obowiązkowo stoi święte drzewo Bo.
A w życiu? w codziennym życiu Lankijczycy są tacy sami, jak wszyscy ludzie zamieszkujący planetę Ziemia, czyli różni. Są mili, uśmiechnięci, ale przecież nie zawsze i nie od rana do wieczora. Są tolerancyjni, jeśli chodzi o religię (w zgodzie żyją obok siebie buddyści, hinduiści, islamiści i katolicy) oraz jeśli chodzi o orientację seksualną. Mówią, że Budda patrzy przychylnie na wszystkie rodzaje miłości, jeśli tylko przynosi to szczęście ludziom i nie krzywdzi innych. Są ciekawi Świata, którego nie znają, ale wiedzą, że istnieje. Poza granicami kraju najbardziej osiągalne są dla nich Malediwy, niektórzy jeżdżą tam do pracy, ale mówią, że Malediwy są nudne, bo nic tam nie ma poza hotelami i plażami, a te oni mają przecież u siebie. (Warto jednak odwiedzić Malediwy, bo niebawem znikną pod wodą na zawsze). Przez te kilka miesięcy pobytu na wyspie, mieszkałam w Mount Lavinia, w domu młodego Polaka, który zauroczony krajem i ludźmi, zamieszkał w Sri Lance na stałe. Pracuje, jako Przewodnik Turystyczny i jest szczęśliwy, że wybrał to miejsce do życia. Ale to już zupełnie inna historia, którą opisałam w książce.
Fotografia © Zofia Małecka