Jakie pytanie dotyczące filmu „Papusza” słyszysz najczęściej?
Chyba takim pytaniem, które pojawia się najczęściej – zwłaszcza w Polsce – jest pytanie „jak to było z tą nauką języka romskiego?”. Bo to chyba jest najbardziej fascynujące, kiedy człowiek przygotowując się do roli musi się nauczyć nowego języka. Swoją drogą, gdyby to był inny, bardziej popularny język, prawdopodobnie nie podjęłabym się takiego wyzwania, by udawać, że mówię w nim biegle. Co innego grać cudzoziemca, który może mówić z akcentem czy „kaleczyć”, ale w „Papuszy” udawałam, że to jest mój język, że mówię tak jak wszyscy pozostali Romowie na planie. Mimo moich początkowych obiekcji uświadomiłam sobie, że osób, które będą mogły zweryfikować jak mówię po romsku jest tak niewiele, iż warto podjąć to ryzyko. (śmiech) Oczywiście to nie oznacza, że nie starałam się ładnie mówić, że nie pilnowano mojej wymowy, akcentu i różnych innych detali.
Ile czasu zajęła Ci nauka romskiego i kto był Twoim nauczycielem? Romowie przecież niechętnie uczą obcych swojego języka.
Uczyliśmy się języka ok. 10 miesięcy. Postanowiliśmy nie uczyć się tylko kwestii ze scenariusza, ale poznać język na tyle, by więcej rozumieć, by znać kontekst, żeby złapać jego melodię i rozumieć, co mówią grający w filmie Romowie.
Uczył nas Jacek Milewski, nasz konsultant językowy przy „Papuszy”, człowiek, który założył pierwszą i przez długi czas jedyną szkołę dla dzieci romskich w Polsce. Jacek jest samoukiem, nie jest Romem i nauczył się tego języka pracując z podopiecznymi, będąc zanurzonym głęboko w tym środowisku. Zna język bardzo dobrze, a jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości ucząc nas, konsultował je ze swoimi przyjaciółmi.
Jacek bardzo dobrze wykonał swoje zadanie, co było bardzo trudne, bo przecież nie ma książek, podręczników, ani płyt CD do nauki, czy filmów w oryginale, które można by oglądać ucząc się. Dlatego zapamiętywaliśmy najpierw podstawowe słówka, potem zdania i to było bardzo fascynujące. Nauczyłam się romskiego na tyle dobrze, że oprócz tego, że dużo rozumiałam będąc na planie, to jeszcze chyba pół roku później, kiedy czytałam nową książkę Jacka (Jacek Milewski jest również pisarzem) o życiu Romów, w której jest mnóstwo zdań w oryginale, udało mi się ani razu nie zerknąć do przypisów z tłumaczeniami. Czasem tylko musiałam się upewnić czy jakieś słówko pamiętam prawidłowo. To nie były jakieś bardzo skomplikowane zdania, ale miałam stysfakcję, że po tak długim czasie nie mając kontaktu z tym językiem jeszcze sporo pamiętam.
W takim razie jak wyglądał scenariusz?
Scenariusz był napisany w całości po polsku a następnie przetłumaczony przez Jacka, tak, że mieliśmy oprócz podstawowej wersji dodatkowo romskie dialogi, które opanowywaliśmy potem, jak robi się to standardowo przygotowując się do roli.
A jeśli chodzi o statystów, czy oni też uczyli się swoich ról ze scenariusza?
Nie, nie – praca z Romami to w ogóle interesująca historia, bo oni nie dostawali dialogów do nauczenia się na pamięć. Oczywiście był zarys scenariusza, ważne kwestie do wypowiedzenia, reżyserzy opowiadali Romom jak będzie wyglądała scena, mniej więcej przypisywali im stanowiska, których będą bronić podczas scen kłótni lub sporów. Mówili na przykład „Ty będziesz mówił, że tam osiedlili i ogrodzili już Cyganów, a ty odpowiesz, że to niemożliwe” – ale to były tylko pewne myśli i idee, a nie ściśle napisane dialogi. W związku z tym nie mieliśmy pewności, czy dana scena się uda, czy statyści będą wiedzieli, co mają do siebie mówić – ale okazało się, że robili to fantastycznie. Na planie reżyserzy siedzieli w słuchawkach, patrzyli w obrazek i mówili: „wygląda to super, tylko, co oni mówią? Czy oni mówią to, o co nam chodzi?” (śmiech) Obok nich czuwał oczywiście Jacek Milewski, który na żywo kontrolował, co się dzieje i zawsze potwierdzał, że Romowie mówią dokładnie o tym, o czym miała być dana scena. Oczywiście później, na etapie przygotowywania napisów do filmu i tłumaczenia na inne języki, również Jacek spisywał wszystko, co mówili aktorzy w danej scenie. Tak, że to była naprawdę wielka przygoda!
Czasem realizując film puszcza się epizodystów „na żywioł” i nie ma nad tym specjalnej kontroli. Jak się okazało w przypadku „Papuszy” bardzo dobrze to zadziałało. Uważam, że doskonałym pomysłem było pozwolić im mówić, co chcą a nie narzucać z góry zaplanowanych tekstów, czy zdań. Z pewnością miałoby to zupełnie inną energię i nie wiem, czy statyści byli by w stanie powtórzyć dokładnie tekst, gdyby reżyserzy czepiali się słówek.
A nasi Romowie, dzięki swojej spontaniczności i energii, bo przecież są to bardzo emocjonujące sceny, kiedy się zacietrzewiają albo kłócą – oczywiście wszystko w rolach – zrobili to fantastycznie.
Czy trudno było namówić Romów do zagrania w tym filmie? Przecież Papusza jest dla części z nich ciągle postacią kontrowersyjną?
Na pewno już nie dla wszystkich, trochę czasu jednak już minęło i sama romska społeczności też ewoluowała. Myślę, dla wielu młodych ludzi Papusza nie jest już zdrajczynią, nie jest wyklęta, bo oni patrzą na jej historię przez pryzmat współczesnych czasów. Co by nie mówić, jest to jedyna naprawdę znana romska kobieta, która ma pomniki, której książki są wydawane, o której się mówi i pisze, tworzy muzykę i filmy. Myślę, że dla nich Papusza staje się w pewnym sensie ikoną, bohaterką. Ale z pewnością są do dzisiaj również i tacy Romowie, zwłaszcza starsi, którzy pamiętają jeszcze czasy, o których opowiada nasz film i dla nich Papusza nadal nie zasługuje na uznanie. Co prawda w oficjalnych rozmowach o tym nie wspominają, bo nie wypada mówić o niej czegoś niemiłego, ale prywatnie dało się wyczuć czasami, że mają z nią problem, że nie wszyscy Papuszę szanują. Myślę jednak, że tak samo jest ze wszystkimi wielkimi ludźmi, którzy wybijają się ponad przeciętność. A w przypadku Papuszy trzeba jeszcze pamiętać o kontekście kulturowym, o wszechobecnym patriarchacie, w obliczu, którego bohaterka pokusiła się o taką niezależność, która nawet współcześnie dla niektórych Romów jest nie do pomyślenia.
Długo przygotowywałaś się do tej roli? Jak to jest wejść dosłownie w cudzą skórę? – bo pamiętajmy o doskonałej charakteryzacji, którą Ci zrobiono!
Długo, bardzo długo i powiem szczerze, że od samego początku, do samego końca bardzo się bałam tej roli. Najpierw bałam się tego, że jestem przecież zupełnie niepodobna fizycznie do Papuszy. Niepodobna, moim zdaniem, byłam też duchowo, miałam obawy, czy będę umiała oddać tę postać, czy w ogóle będę wiarygodną Cyganką, poetką i to wszystko powodowało milion różnych wątpliwości. Na początku przygotowań rozmawiałam o tym z reżyserami. Mówiłam im o swoich wątpliwościach, że nie jest to najlepszy pomysł, że to nie jest rola dla mnie. Ale Joanna z Krzysztofem są twórcami, z którymi pracowałam wielokrotnie, oni we mnie wierzą, ja im bezgranicznie ufam, więc wystarczyło zaledwie parę zdań i stwierdziłam „no dobra! Jeśli oni wierzą, że to jest możliwe to ja zrobię wszystko by tak było”. W związku z tym najpierw musiałam schudnąć prawie 20 kg. To był taki okres w moim życiu, kiedy skończyłam karmienie mojej młodszej córki, totalnie wpadłam w macierzyństwo, nie zwracając uwagi, że jestem większa i cięższa niż zwykle, więc musiałam solidnie wziąć się za siebie. Oprócz tego musiałam się nauczyć języka, przeczytać wszystkie utwory, Papuszy i Ficowskiego i przygotować się do roli pod każdym względem.
Miałaś, zatem wtedy czas na życie rodzinne, inne codzienne obowiązki?
Wbrew pozorom tak, nawet więcej niż zwykle. Kiedy przygotowuję się do filmu mam czas, żeby poświęcić kilka godzin dziennie tylko pracy, ale kiedy dzieci wracają z przedszkola i szkoły to mama jest już w domu, to jest obiad i można razem spędzić resztę dnia. Bardzo lubię ten okres. Na przygotowania do „Papuszy” jak zwykle mieliśmy dużo czasu. I to mnie zawsze cieszy, że Joanna i Krzysztof przygotowują się bardzo długo i starannie. To jest czas, to jest proces, żeby sobie wszystkie przemyślenia jakoś uwewnętrznić, skleić się z graną postacią.
Czy reżyserzy dawali Ci wtedy jakieś wskazówki, jak ma być zbudowana ta postać?
Oczywiście. Spotykaliśmy się, omawialiśmy scenariusz, próbując sprawdzić, co w nim działa, co nie – najpierw na etapie pracy nad tekstem – potem to jeszcze ewoluowało w czasie kręcenia filmu.
Przy „Papuszy” było nieco mniejsze pole do improwizacji niż zazwyczaj w filmach Joanny i Krzysztofa, bo mieliśmy barierę w postaci języka. Nie można było kompletnie „wywrócić sceny”, bo wiadomo, że nie dalibyśmy wtedy rady swobodnie dialogować, dlatego scenariusz musiał być dokładnie przygotowany, znacznie dosłowniej niż zazwyczaj.
Co nie znaczy, że nie staraliśmy się jak najlepiej wtopić w taborową rzeczywistość. Robiliśmy próby, oswojenia, jeździliśmy do „naszych” Romów do Olsztyna, żeby trochę u nich pomieszkać . Przyjeżdżała do mnie Paloma, która grała młodą Papuszę, żebyśmy się poznały, przyjrzały się sobie – to był jej pierwszy film, więc pomagałam jej wyobrazić sobie jak będzie pracować na planie. To bardzo zdolna dziewczyna!
I tak naprawdę cały ten czas przygotowań do rozpoczęcia zdjęć trwał wiele miesięcy, a potem jeszcze, ze względów organizacyjno-produkcyjnych zdjęcia nam się przesunęły. Mieliśmy dwa cykle – zimowy, który kręciliśmy w lutym i letni, pierwotnie planowany na maj, ale ostatecznie wróciliśmy na plan dopiero w październiku. Cały ten czas oczekiwania na wznowienie zdjęć też był poświęcony myśleniu o tej roli, stapianiu się z nią. Zresztą przyznam szczerze, że były takie momenty, kiedy dokończenie tego filmu wisiało na włosku i siadałam wieczorami w domu na tarasie myśląc: „matko, może Papusza nie chce tego filmu, może nie jest zadowolona z tej obsady, może uważa, że to, co robimy jest złe, że jej się nie podoba i może robi wszystko, żeby ten film nie powstał”. I tak siedziałam na tarasie i rozmawiałam z nią prosząc, żeby jednak pozwoliła nam nakręcić ten film. No i udało nam się go dokończyć, czyli nie była chyba tak bardzo przeciwna (śmiech).
Papusza jest główną postacią tego filmu, ale jednocześnie nie jest postacią rzucającą się w oczy, ona przemyka w filmie delikatnie, jakby ulotnie – tak jak jej poezja. Czy taki był zamysł?
Jest wiele elementów w tym filmie, które reżyserzy ustalili już na samym początku – po pierwsze w ogóle nie ma zbliżeń. A przecież trudno opowiadać o jakimś bohaterze, jeśli ciągle się go pokazuje z daleka. Nigdy nie zaglądamy Papuszy w oczy, nie podchodzimy bardzo blisko. To był świadomy zabieg – reżyserzy chcieli pokazać romski świat, ale nie chcieli stwarzać wrażenia, że możemy do niego się łatwo dostać, że możemy stać się jego częścią.
Z drugiej strony jest to film o Papuszy, o jej poezji, o jej przyjaźni z Ficowskim, ale tak naprawdę jest dziełem tak monumentalnym, jest historią polskich Romów na przestrzeni dziejów, dlatego trudno powiedzieć, żeby była tam tylko jedna główna bohaterka. Wydarzenia w filmie opowiadane są z jej powodu, ale oglądamy także ogromne fragmenty historii całej społeczności romskiej. A też wiadomo, że Papusza, jako outsiderka często nie jest w centrum tych wydarzeń, często jest obok. Próbowaliśmy pokazać, że mimo pewnej osobności Papuszy, ona zawsze była częścią tej społeczności, nigdy się jej nie wypierała. Ale nasza bohaterka zawsze też była nadzwyczajna, była inna, była nadwrażliwa i ostatecznie trafiła na margines swojej społeczności. To był bardzo świadomy zabieg, i dlatego rozumiem, iż niektórzy czynią zarzut, że za mało jest Papuszy w „Papuszy”, że jest niedosyt. No, ale tak miało być.
To nie jest film milutki, który można obejrzeć jednym okiem i wyjść, to jest taki film, który albo kogoś poniesie, widz da się mu uwieść, albo nie. I jestem mile zaskoczona, jak wielu różnym ludziom ten film się bardzo podoba i niesamowite jest to, że na tylu festiwalach „Papusza” dostaje mnóstwo nagród, w tym nagrody publiczności.
Poza tym urzekające jest jak różnie odbierają „Papuszę” widzowie. Na jednym z festiwali podszedł do Joanny Kos-Krauze człowiek i powiedział „ten film jest o nas, Palestyńczykach”, innym razem Michał Urbaniak powiedział Krzysztofowi „to jest film o jazzmanach, o wiecznych outsiderach ”
A dla mnie to jest film o nas emigrantach… ale nie tylko w sensie materialnym, ale i duchowym – o tych co nigdy nie mogą usiedzieć w jednym miejscu, ciągle czegoś poszukują…
No właśnie taki to jest film – dla jednego o Palestyńczykach, dla drugiego o muzykach, czy emigrantach a przy okazji nie zapominajmy, że jest to film o Papuszy i Romach.
A co z Papuszy zostało w Tobie? Kim dla Ciebie ona teraz jest?
Mam podejrzenie, że jak dalej tak pójdzie może się skończyć mała schizofrenią (śmiech). Wydarzyła się pewna historia, która mówi jak ze mną jest już źle. (śmiech)
Nigdy w życiu nie odważyłbym się publicznie recytować poezji, bo uważam, że jest to zbyt intymne i w dodatku bardzo trudne. Dlatego między innymi nie zgodziłam się nagrać poezji Papuszy na płytę, przy okazji premiery filmu. Ale wiele miesięcy później zadzwonił do mnie zaprzyjaźniony dziennikarz, który organizował spotkanie poświęcone Jerzemu Ficowskiemu. O jego poezji, o odkryciu przez niego Bruno Schulza, o nim, jako cyganologu i oczywiście o jego przyjaźni z Papuszą. I ów dziennikarz poprosił, żebym przeczytała wiersze „Papuszy”. Oczywiście odmówiłam. Był zawiedziony, ale zrozumiał moje argumenty i na koniec powiedział, że w takim razie będzie musiał poszukać jakąś inną aktorkę. Chodziłam potem cały wieczór i myślałam sobie „jak to? Moje wiersze – będzie czytała jakaś aktorka?” (śmiech) i zaraz sobie pomyślałam, że to chyba jest już zbyt daleko idąca identyfikacja z postacią (śmiech). Ale kiedy zadzwonił następnego dnia, żeby zapytać czy nie zmieniłam zdania – powiedziałam, że owszem, zmieniłam i przeczytam te wiersze (śmiech). A tak poważnie mówiąc to z pewnością jest to rola, która już na zawsze zostanie gdzieś tam we mnie.
Fotografia © Jowita Budnik w filmie „Papusza” w reżyserii Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze. /materiały prasowe dystrybutora filmu: Next-Film
Film „Papusza” można obejrzeć jeszcze w listopadzie na Play Poland Film Festival.