Jak pojawił się pomysł na zorganizowanie w Polsce ERC?
Tak naprawdę pomysł ten zrodził się w naszych głowach ponad rok temu. Aktywnie uczestniczyliśmy w University Rover Challenge, ja jestem właściwie z nim związany od samego początku. Może nie buduje łazików, ale już w 2007 r. jak robiliśmy w Krakowie Mars Festiwal, powiedzieliśmy sobie „weźmy udział w URC! spróbujmy zbudować łazika”. Zaczęliśmy, więc szukać ekipy, inspirować ich i tak powstał Skarabeusz, pierwszy polski łazik marsjański. Efekt pracy i inspiracji tak naprawdę 3 osób, które powiedziały sobie „zróbmy to!”. Potem zaangażowaliśmy w to ekipę Planet PR, żeby nagłośnić sprawę.
No cóż, pierwszy udział Skarabeusza w 2009 r. w URC wywoływał uśmiechy i powątpiewania, ale mamy rok 2014 i media tak naprawdę co chwilę dopytują się co z łazikiem Hyperion. I to jest ta różnica, że minęło 6-7 lat, i po takich pierwszych śmiechach, niedowierzaniach i opowieściach o jakieś zielonych ludzikach-kosmitach, jesteśmy na bardzo poważnej 3-dniowej imprezie i gościmy tu ludzi, którzy szefują NASA. Myślę, że to jest najlepsze podsumowanie tego co udało nam się zrobić.
Kolejna ważna kwestia, jak już udało nam się pojechać na URC i zdobywać tam punkty, pomyśleliśmy, że są w Polsce przecież też inne drużyny, pytaliśmy ich dlaczego tam nie jeżdżą? Koszty! – brzmiała odpowiedź.
Koszt budowy łazika określony jest na ok. 15 000$, ale czasami sama wyprawa do USA to jest kolejne 40.000$. Dotrzeć do Stanów to jedno, ale potem trzeba przejechać jeszcze do stanu Utah. To jest tak mniej więcej jakby wylądować w Szczecinie i próbować przewieźć łazika do Rzeszowa, albo i dalej.
Zaczeliśmy się więc zastanawiać czy nie można by było zrobić czegoś by przybliżyć te zawody i zrobić coś tutaj w Europie. Początkowo Amerykanie nie byli chętni, bo wiedzieli się, że ich marka jest już silna, my to z resztą też podkręcaliśmy, ale przekonaliśmy Kevina Sloana, który jest dyrektorem URC, że może warto. Przedstawiłem mu mój własny pomysł: jeśli chcemy na świecie mówić o robotach marsjańskich, nawet studentom, żeby pokazywać trend do ich budowy, to może nie myślmy tylko o 1 konkursie, a zacznijmy myśleć o Pucharze – mamy URC, teraz mamy już ERC i myślimy o ARC, czyli Asian Rover Challenge. Mamy tu drużynę z Indii, ale nie dojechały np. 2 drużyny z Bangladeszu, odwołała swój przyjazd drużyna z Australii.
Jaki był powód?
Okazuje się, że bardzo prozaiczny, to czego my nie dostrzegamy, ale bardzo trudno jest dostać wizę do strefy Schengen. Egipcjanie powiedzieli nam dzisiaj, że z powodu biurokracji, trudniej jest dostać wizę do Schengen niż do USA. I to jest zaskakujące!
Wracając do samego konkursu, stwierdziliśmy, że będzie bliżej jak zrobimy ERC w Polsce, bo tym samym Polska będzie na mapie konkursów robotycznych. Planując ERC przyjęliśmy te same zasady co na URC, żeby ludzie wiedzieli jak to będzie wyglądać, ale w przyszłym roku wiemy już, że oprócz łazików marsjańskich pojawią się też inne konkurencje i pewne modyfikacje, które wynikają z obserwacji tegorocznych zawodów.
Taka mała dygresja – Warto tutaj przypomnieć, że jest to pierwsza edycja ERC, a mamy tu już prawie 11 drużyn z Polski, Indii, Egiptu, Kolumbii, a na pierwszych zawodach URC były tylko 4 drużyny i to z okolicznych stanów.
Zaczęliśmy już myśleć również o tym by w przyszłym roku zrobić zawody dla łazików, które już pracują, służą gdzieś na codzień np. w straży granicznej, policji, straży pożarnej. Chcemy by pojawiły się one równolegle do zawodów studenckich, żeby ten konkurs się profesjonalizował.
Planując tegoroczny ERC pomyśleliśmy też o konferencji. W Stanach to jest tak zorganizowane, że ta drużyna, która wygrywa URC może lecieć w nagrodę do Houston na konferencję Mars Society i spotkać tam dr Roberta Zubrina i innych słynnych naukowców. A tu, w Polsce, mają ich od rana – w ciągu tych trzech dni mogą z nimi porozmawiać. I to jest najfajniejsze. Mamy właśnie takie inne podejście do tego wydarzenia i takiej formy chcemy sie trzymać w przyszły edycjach – 3-dniowe zawody, 3-dniowa konferencja. Mam nadzieję, że konferencja jest ciekawa, że nie jest nudna – bo poza tematami czysto technicznymi, poruszana jest również tematyka medycyny, prawa kosmicznego. I co równie ważne w międzyczasie prelegenci mogą przyjść na miejsce gdzie odbywają sie zawody i zobaczyć na żywo to o czym czasem wykładają na uczelniach.
Czyli nauka spotyka się z praktyką?
Tak. Mamy na uwadze również popularyzację i dojdzie do tego jeszcze biznes – mamy takich partnerów jak PARP, NCBiR, Qumak, Wobit czy Astor, którzy są zainteresowani nawiązaniem kontaktów ze studentami i profesorami.
Jeśli chodzi o popularyzację to służy temu organizowany równocześnie z zawodami łazików piknik naukowo-technologiczny. I to jest kolejna różnica między ERC i URC. Przy URC dowiadujemy się z gazet, mediów społecznościowych, że np. wygrał Hyperion, bo do Utah trudno się dostać. A u nas publiczność może zobaczyć na własne oczy to o czym słyszeli od paru lat, że gdzieś tam Polacy zdobywają nagrody. Może po tych zawodach pójdą do domu i sami zaczną coś konstruować?
To jest mniej więcej, tak jak to powiedział Robert Zubrin – kiedyś zrobił konkurs plastyczny, a potem za jakiś czas pisze do niego chłopak, że dostał się na MIT, a zainspirowało go to, że kiedyś wygrał ten właśnie konkurs. I właśnie o to chodzi! Może przyjdzie tu jakś młody człowiek i ERC go zainspiruje.
Czyli ERC inspiruje, spełnia i kreuje marzenia? Nawet te o których człowiek czasem nawet nie wie, że mógłby je mieć, bo przecież ten Mars jest tak daleko…?
Tak, właśnie po to organizujemy to wydarzenie.
Zapytam przewrotnie, spełniacie też własne marzenia? Skąd w ogóle pojawiło się u Pana zainteresowanie Marsem, łazikami marsjańskimi? Przecież studiował Pan historię.
No, tak… trochę egoistycznie organizując ERC spełniam też swoje marzenie, a do tego zaangażowałem w to parę tysięcy ludzi (śmiech). Ja jestem wychowany na „Gwiezdnych wojach” – tych oryginalnych, które leciały w kinie, potem był „Star Trek”, a później miałem wspaniałego mentora, który niestety już nie żyje, który mnie wprowadzał w astronomie. I w momencie jak poszedłem na historię przypomniało mi się, że fascynowałem się przecież astronomią i zaproponowałem swojemu promotorowi, że napiszę książkę „Amerykańskie załogowe programy kosmiczne w latach 1953-2002”. Można ją wciąż kupić przez internet (wydało ją Wydawnictwo Adam Marszałek) i to była książka historyczna, opisująca całą histrorię tych programów. W momencie kiedy ją wydawałem musiałem zrobić do niej jeszcze aneks, bo w dniu w którym zanosiłem ją do drukarni rozpadł się prom Columbia, więc musiałem wstrzymać druk i jeszcze to dopisać. I tak naprawdę chciałem pójść dalej i kontynuować tą tematykę, ale na historii patrzyli na mnie dziwnie i pukali się w czoło. Dlaczego? Bo jest takie przeświadczenie, że historia to akta, źródła, że to muszą być pożółkłe papiery, wojny, archiwum akt dawnych. Ale ja pisałem o amerykańskich programach kosmicznych 1953-2002, a kolega z ławki pisał na temat: „Zbrodnie okresu postalinizmu w latach 1956- 1970” – czasookres jest przecież podobny, a czym to się różni?
Tym, że ja nie miałem źródeł pierwotnych. Jedyne źródła jakie dostałem pochodziły z NASA. Swoją drogą bardzo ciepło zostałem przyjęty przez NASA, poznawałem wtedy internet i tak się rozpoczęły kontakty z tymi ludźmi, którzy są tu dzisiaj na ERC. Ja do nich pisałem i poznawaliśmy się, np. Kubę Ryzenko (dop. red. były Szef Polskiego Biura ds. Przestrzeni Kosmicznej), który prowadzi u nas na ERC wykład, poznałem kiedy zacząłem stukać do różnych drzwi i odpisał mi wtedy, obecnie już emerytowany, fantastyczny człowiek John Logsdon – profesor, były szef Space Policy Institute w Waszyngtonie, legenda jeśli chodzi o politykę kosmiczną i kształtowanie nowych umysłów w Stanach Zjednoczonych. I on mówi do mnie „ale słuchaj ja mam już gościa na stypendium Fulbrighta, który zajmuje się tymi sprawami nazywa się Jakub Ryzenko i jest pod moją opieką. Poznajcie się.” I tak przyjaźnimy się do dzisiaj.
Potem chciałem zrobić doktorat na historii na temat historii misji marsjańskich. W dniu kiedy dostałem się na studia doktoranckie, przyszła wiadomość o śmierci mojego promotora, prof. Radzikowskiego, w Karpatach. No i nastąpił dla mnie pewien krach i nie byłem w stanie dalej pójść, bo nikt nie chciał mnie przyjąć. Profesor Radzikowski widział dalej, inni nie.
W pewnym momencie poszedłem też do fizyków, wzięła mnie pod swoje skrzydła JAXA, czyli Japońska Agencja Kosmiczna, dzięki której wyjechałem na miesięczne stypendium do Miyazaki. Ale historycy dalej nie chcieli podjąć się tego tematu, więc zająłem się biznesem, zakładając agencję Planet PR. Po paru latach wróciłem angażując się akcje PR-owe, które doprowadziły mnie do tego momentu, w którym jesteśmy dzisiaj.
Po zakończeniu tych zawodów, powołujemy Europejską Fundacje Kosmiczna, która będzie co prawda wywodzić się z Mars Society, ale naszym głównym motorem działania będzie ERC.
Czy w takim razie Podzamcze stanie się stałą bazą i miejscem organizacji ERC?
Negocjujemy to teraz z województwem, bo miejsce to należy Województwa Świętokrzyskiego, będziemy negocjować warunki z Marszałkiem. Zobaczymy jak spodobają im się te pierwsze zawody i jak nam się to wszystko spodoba. Usiądziemy razem i zadecydujemy.
Na etapie organizacji tej pierwszej edycji mieliśmy propozycje z Bełchatowa, Torunia, Gdańska i od większości dużych stadionów sportowych, ale chcieliśmy te zawody zorganizować w otwartym terenie i tym sposobem wybraliśmy Podzamcze. Wygląda na to, że był to dobry wybór.
Podsumowując ERC, uważamy to za olbrzymi sukces. Pierwsze liczby jakie już się pojawiają to ponad 24 tys. odwiedzających, co czyni z tej imprezy największą imprezę kosmiczno-robotyczną w tej części świata. Nasi goście zagraniczni piszą w samych superlatywach o organizacji, pomyśle oraz o atmosferze i już promują nas w swoich środowiskach (uniwersyteckich, kosmicznych, biznesowych). Informacje o wydarzeniu ukazały się w mediach na całym świecie. Mamy już zapytania od firm, które chcą zostać Partnerem wydarzenia na przyszły rok. Jednym słowem – zaczynamy już European Rover Challenge 2015. Dla mnie osobiście ten rok jest przełomowy jeszcze z jednego powodu, ERC za mną a przede mną narodziny pierwszej córki, która będzie dla mnie dodatkową inspiracją na przyszłoroczną imprezę.
Fotografia © Anna Karahan