W zeszłym roku Małgorzata Szumowska dostała Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię filmu „Body/Ciało”, a w tym roku otrzymał go młody polski reżyser – Tomasz Wasilewski, za scenariusz filmu „Zjednoczone stany miłości”. To ciekawe, że Wasilewski, urodzony w 1980 roku i mający za sobą zaledwie dwa filmy pełnometrażowe – „Płynące wieżowce” i „W sypialni”, tak szybko zakwalifikował się do najlepszych reżyserów kina europejskiego.
Wasilewski przyznaje, że już od czasów liceum marzył o kinie. Za pierwszym razem nie dostał się do łódzkiej Filmówki i dlatego poszedł na reżyserię do Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Jednak potem wrócił do Łodzi, gdzie skończył wydział produkcji filmowej. W 2004 roku wyjechał do Nowego Jorku, ale okazało się, że nie nadaje się na emigrację. Od 2007 pisze scenariusze do serialu „Barwy szczęścia”. Był asystentem Małgorzaty Szumowskiej przy realizacji jej filmu „33 sceny z życia”. Polski zdobywca tegorocznego Srebrnego Niedźwiedzia szczerze mówi, że dotychczas pisał scenariusze „tylko po to, aby robić filmy”.
Kiedy myśli o kobietach, to ma w głowie przede wszystkim swoją matkę. Uważa, że koniec komunizmu więcej znaczył jako rewolucja społeczna dla kobiet niż dla mężczyzn. I dlatego zrobił film o tym, jaki wpływ miała rewolucja ustrojowa 1990 roku na cztery kobiety w różnym wieku, mieszkające w blokowisku małego polskiego miasta. Młoda matka Agata (Julia Kijowska) rozpoczyna pozamałżeński romans, Iza (Magdalena Cielecka) – dyrektorka szkoły, sypia z ojcem swojej uczennicy, a nauczycielka Renata (Dorota Kołak) – fascynuje się piękną sąsiadką Marzeną (Marta Nieradkiewicz) – prowincjonalną królową piękności, której mąż pracuje w RFN. U progu tworzącego się kapitalizmu wszystkie te kobiety dążą do swojego uczuciowego spełnienia.
Dlaczego właśnie Wasilewski został zauważony przez międzynarodowe jury na Berlinale? Może dlatego, że pokazał zagubienie ludzi w świecie, które towarzyszy nam teraz ciągle; może dlatego, że w swoich filmach rezygnuje ze słowa na rzecz obrazu; może dlatego, że „Zjednoczone stany miłości” to uniwersalny film o kobiecej desperacji. Warto go zobaczyć, szczególnie mieszkając za granicą, by wrócić do czasów, z których się wyjechało.
Ale aby szybko przypomnieć sobie o otaczającej nas dziś rzeczywistości, dobrze obejrzeć również film, który otrzymał główną nagrodę na 66. Festiwalu Filmowym Berlinale – „Fire at Sea” w reżyserii Gianfranco Rosiego. Wygrana ta była do przewidzenia, ponieważ Berlinale to mocno zaangażowany politycznie i społecznie festiwal, a zdobywca Złotego Niedźwiedzia to opowieść o imigrantach z Afryki, zatrzymujących się na wyspie Lampedusa. Mityczna Lampedusa jest od wielu lat motywem filmowym jako symboliczna brama do Europy. Gianfranco Rosi pokazał dwa krzyżujące się tam światy. Losy afrykańskich uchodźców skonfrontował z życiem włoskiej rodziny rybaków zamieszkałych na wyspie. A wszystko pokazane zostało na tle morza, które jednych żywi, a innych zabija.
Oglądając zaledwie kilka filmów z tegorocznego festiwalu Berlinale można było poczuć się trochę jak na Bliskim Wschodzie i chociaż częściowo zrozumieć uciekających stamtąd ludzi. Film „Houses without doors” Avo Kaprealiana to historia bezsilności w stosunku do zbliżającej się do wojny, opowiedziana poprzez ujęcia, realizowane z balkonu mieszkania w jednej z dzielnic syryjskiego Aleppo. W inscenizowanym dokumencie „In the last days of the City” egipski reżyser Tamer El Said próbuje zrozumieć Kair – swoje rodzinne miasto, zmieniające się w przerażający dla niego sposób w przededniu rewolucji religijnej. W „La route d’Istanbul” belgijski reżyser Rachid Bouchareb przedstawia zmagania matki gotowej do przedostania się do objętej wojną Syrii, aby ratować swoją córkę, która przez Facebook wstąpiła do ISIS.
Nawet wśród twórców tych arabskich produkcji filmowych często pojawiają się polskie nazwiska.
Jedno jest pewne – polscy filmowcy coraz bardziej liczą się w świecie. Do tej pory mianem wyjątkowych cieszyli się polscy operatorzy w Hollywood – tacy, jak Janusz Kamiński, Sławomir Idziak, Piotr i Witold Sobocińscy, Paweł Edelman czy Edward Kłosiński. Do starszej generacji światowych reżyserów o polskich korzeniach zalicza się Polańskiego, Holland i Kieślowskiego.
Dzięki zeszłorocznemu Oscarowi Pawła Pawlikowskiego i Srebrnemu Niedźwiedziowi Małgorzaty Szumowskiej oraz tegorocznej nagrodzie za scenariusz na Berlinale dla Tomasza Wasilewskiego – młoda generacja polskich reżyserów wysuwa się na coraz wyższą pozycję międzynarodową.
Na koniec konferencji prasowej po rozdaniu nagród na tegorocznym Berlinale Tomasz Wasilewski powiedział: „Mam nadzieję, że oczy świata, przemysłu filmowego i dziennikarzy, a także widzów skierują się teraz na Polskę. Mamy fantastycznych filmowców, utalentowanych reżyserów, którzy robią dobre filmy; to jest moment Polski, oglądajcie polskie filmy!”
Fotografia © Kadr z filmu Tomasza Wasilewskiego „Zjednoczone stany miłości”.