W czasie wyprawy przez Atlantyk, trwającej sto sześćdziesiąt dni, natrafił Pan na osiem silnych sztormów. Co poza nimi sprawiło Panu największe trudności i jak sobie Pan z nimi poradził?
Faktycznie sztormy były dość uciążliwe. Najdłuższe trwały po osiem godzin. Najwięcej jednak problemów napotkałem w Trójkącie Bermudzkim, w którym znalazłem się w czasie mojej ostatniej wyprawy. Ponad czterdzieści dni znajdowałem się w pułapce wiatrowej, długo walczyłem, żeby się z niej wydostać. Na tym terenie, i przy piątym z kolei sztormie, urwał mi się ster. Było to ogromne wyzwanie, by płynąć bez steru kajakiem, który waży pięćset kilogramów i jest bardzo podatny na wiatr. A musiałem wtedy dopłynąć na Bermudy i pokonać dystans blisko 400 km. Z wykształcenia jestem inżynierem mechanikiem i udało mi się awaryjnie zamontować urwany ster, który kiwał się na różne strony, ale jakoś działał. Dopłynąłem do Bermudów, chociaż było to niezwykle uciążliwe, gdyż wiatry w ogóle mi nie sprzyjały. Wiele problemów miałem także przy przepłynięciu Golfstromu – Prądu Zatokowego. Byłem ostrzegany przez innych żeglarzy. Udało mi się jednak z nim zmierzyć. Wyczerpujące wyzwanie, intensywna mobilizacja towarzyszyły mi przez cały czas by przepłynąć ten teren. Jedynym wyjściem było dostanie się do portu Cape Canaveral, znanego z amerykańskich misji kosmicznych. Po ponad 30 godzin płynięcia bez przerwy, musiałem jednak odpocząć zanim zostałem uroczyście powitany na lądzie. Po jednym dniu snu, pełen adrenaliny, euforii udzielałem wywiadów i rozmawiałem z ludźmi, którzy przyszli mi pogratulować.
Bez czego nie wyobraża Pan sobie tej wyprawy? Czy może Pan wskazać jedną rzecz?
Jest to zdecydowanie ster. Fakt, że został uszkodzony, zakłócił moją ideę. Traktuje to jednak, jako zrządzenie losu a nie osobistą porażkę czy klęskę. Nie, jako powód do rezygnacji z dalszej wyprawy. Zachęcony przez przyjaciela Piotra Chmielińskiego ze Stanów Zjednoczonych, który uświadomił mi, że ta wyprawa to coś więcej niż tylko przemierzony dystans i ogromny sukces, zdecydowałem się kontynuować wyzwanie, pomimo uszkodzonego steru. Włożyłem w wyprawę zdecydowanie więcej wysiłku, niż tylko pokonane kilometry. Piotr podkreślił, że jeszcze nikt nie odbył wyprawy międzykontynentalnej kajakiem i nie przepłynął z Europy do Ameryki Południowej. Nawet, krótka przerwa na Bermudach nie zmienia wagi tego osiągniecia. I jest to ogromy wyczyn.
Jak komunikował się Pan w tym czasie z rodziną i znajomymi, którzy z zapartym tchem śledzili Pana wyprawę?
Miałem ze sobą dwa telefony satelitarne, najlepszych firm na świecie. Przytrafiła mi się jednak przerwa w łączności przez półtora miesiąca, dokładnie 47 dni. Przyczyna leżała w Polsce, a krążyły nieprawdziwe wiadomości, że awaria była po mojej stronie. Niepotrzebne były akcje alarmowe, ale z drugiej strony, dzięki nim moja wyprawa została zauważona na całym świecie. W mediach pokazano obraz ogromnego tankowca przepływającego obok mnie, który zamiast udzielić mi pomocy, został przeze mnie odesłany z kwitkiem. Zrobił się wielki szum, że polski kajakarz walczy o życie na oceanie. Wzrósł dramatyzm wydarzenia, dzięki fałszywej akcji alarmowej. Zdjęcia zrobione z tankowca obiegły świat. Dzięki temu wzrosło zainteresowanie mną samym i wyzwaniem, które sobie rzuciłem.
To pewnie kolejne zrządzenie losu, o którym Pan wcześniej wspomniał. Na swojej stronie opisuje Pan nie zawsze bezpieczne sytuacje i wyprawy, z których przywozi Pan złe wspomnienia. Czy do jednej z takich sytuacji mógłby Pan na chwilę myślami powrócić?
Zawsze w czasie spotkań, w których biorę udział podkreślam, że zazwyczaj spotykam ludzi radosnych i uśmiechniętych. Kiedy widzę osoby nieznane, uśmiecham się do nich i to wywołuje pozytywne reakcje. Dodatkowo uśmiech angażuje mniej mięśni i kosztuje nas mniej wysiłku, niż robienie ponurej miny. Zawsze powtarzam by iść na łatwiznę, uśmiechajcie się i takich podobnych ludzi spotkacie na swojej drodze. Takie moje pozytywne nastawienie nie zadziałało jednak w czasie mojej wyprawy do Ameryki Południowej, kiedy zostałem dwukrotnie napadnięty przez bandytów na Amazonce. Do nich nie było sensu się uśmiechać, gdyż ich zadaniem było mnie obrabować. Jednak w większości przypadków, w czasie swoich wypraw, spotykam ludzi życzliwych. Świat jest wspaniały i inni też się do nas uśmiechają, jeśli my uśmiechamy się do nich.
Do tego wspaniałego świata z pewnością trzeba zaliczyć florę i faunę morską, która Pana otacza i z którą ma Pan bezpośredni kontakt. Czy może przytrafiło się Panu jakieś zabawne zdarzenie związane z naturą?
Rozmawiając na takie tematy zawsze zadaje pytanie rozmówcy, pozwolę sobie i Panu je zadać. Czy miał Pan kiedyś takie wrażenie, że ktoś Pana obserwuje, z tyłu, że czyjś wzrok czuje Pan na sobie?
Tak, zdecydowanie. Czasami czułem czyjś wzrok na sobie.
Ja również czasem mam takie uczucie. Czuję czyjś wzrok, oglądam się, nikogo jednak nie widzę. Pewnego, słonecznego dnia, kiedy sobie wiosłowałem, na otwartej wodzie, bez statków, których nie było widać od ponad tygodnia, odniosłem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Oglądam się i widzę za rufą ogromny łeb wieloryba, prawdopodobnie kaszalota. Przestałem wiosłować, poczułem jego wzrok. Wieloryby, to też ssaki, tak jak i my, więc znaleźliśmy wspólny język. Gapiliśmy się na siebie przez kilka minut. Następnie wieloryb przepłynął obok kajaka w odległości dwudziestu, może dwudziestu pięciu metrów, potem pokazał cały grzbiet z ogonem i zanurkował głęboko. Byłem tak zafascynowany tym wydarzeniem, że nawet nie zrobiłem zdjęcia. Nie sięgnąłem po aparat, który miałem schowany głęboko w kabinie. Niesamowity widok, robiący ogromne wrażenie. Mój kajak miał siedem metrów, a wieloryb ponad dwadzieścia.
To z pewnością niezwykle urozmaicenie Pana samotnej wyprawy. Podkreśla Pan w wywiadach, że była to wyprawa, właśnie samotna, samodzielna i bez pomocy z zewnątrz. W czasie takich eskapad ma Pan dużo czasu na rozmyślanie. Czy to według Pana dobry sposób na poznanie siebie?
Zdecydowanie tak. Takie wyprawy dają niesamowitą okazję do poznania siebie. Kiedy nic się nie dzieje i sobie spokojnie wiosłuję to myślę o wszystkim, o tym, co minęło, o tym się dzieje obecnie i o planach na przyszłość. Przebywam sam ze sobą. Oceniam siebie, jako pozytywnego i radosnego człowieka. Kiedy brakowało mi sympatycznej gęby to spojrzałem w lusterko i myślałem: „Fajny człowiek tutaj płynie, nie jestem sam” (śmiech). Czasem ludzie uciekają na pustelnię, by mieć czas dla siebie. Żyjemy w czasach nerwowych, tempo życia jest intensywne. Na oceanie miałem możliwość pobycia sam na sam ze sobą. Ani razu jednak się jednak nie nudziłem. Obserwowałem przyrodę, ptaki i ryby, odzywałem się do nich, by głos mi nie zaniknął. Śpiewałem nawet sobie. Kiedy człowiek jest sam, niczym nie skrępowany, to robi różne rzeczy. Czasem jednak takie zachowanie jest niebezpieczne. Pewnego słonecznego dnia, przywiązany liną do kajaka, zdecydowałem się popływać w oceanie. Zachowywałem się wtedy jak radosny, kilkunastoletni chłopiec. Zacząłem pluskać nogami. Nagle zobaczyłem ogromną płetwę rekina, zbliżającą się w moim kierunku i… już mi chęć do kąpieli odeszła. Takie samotne chwile dają jednak nieograniczoną wolność i przestrzeń do robienia tego, na co ma się ochotę.
Jest Pan niezwykle aktywną osobą, pokazującą, że wiek, nie odgrywa żadnej roli w podążaniu za realizacją marzeń. Po raz kolejny chce się Pan zmierzyć z Atlantykiem na trudniejszej trasie, równie długiej jak poprzednia. Zastanawiam się, skąd Pan czerpie motywację do takich działań i tego typu przedsięwzięć?
Jestem turystą wszechstronnym, w różnych dziedzinach. Od turystyki pieszej, nizinnej, górskiej, poprzez żeglarstwo do szybownictwa i skoków spadochronowych. Kajakami interesuję się od 34 lat, kiedy to byłem na pierwszym spływie rzeką Drawą. Obecnie mam już na liczniku ponad dziewięćdziesiąt trzy tysiące przebytych kilometrów, najwięcej w Polsce. Jako turysta szukam ciągle nowych wyzwań, nowych rzek. Sam mieszkam w Policach, wody tu u nas nie brakuje, ale znam już te rejony. Kuszą mnie nowe miejsca, poznawanie czegoś nieznanego. Te wyprawy na morze i ocean to zawsze nowe wyzwania. Bazując na doświadczeniu, które mam, codziennie coraz wyżej podnoszę sobie poprzeczkę. Największą motywacją jest dla mnie to, by mieć frajdę z wyprawy. Przebywanie na małym kajaku kilka miesięcy to nic przyjemnego. Jednak, żeby zrealizować mój kolejny cel, jestem na to gotowy. Pierwsza wyprawa była w najwęższym miejscu, druga w najszerszym. Kolejna wyprawa, o której Pan wspomniał ma odbywać się w jeszcze zimniejszych wodach, a co za tym idzie istnieje większe prawdopodobieństwo wystąpienia tam silniejszych sztormów. Kajak musi, więc ulec dalszej modernizacji, jest ponad kilkadziesiąt spraw do przerobienia w tym kajaku.
Szukam możliwości i sponsorów, aby do tej wyprawy doszło. Emeryta nie stać na taki wydatek. Uważam, że doświadczenie i kondycja fizyczna umożliwiają mi zaplanowanie i podjęcie takiej próby. Zdaje sobie jednak sprawę, że im bliżej setki człowiek jest, tym ma mniej energii (śmiech). Czuję jednak, że byłoby mi żal, gdybym tej wyprawy nie zrealizował. Mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele lat życia i będę robił wszystko by ta kolejna wyprawa doszła do skutku.
Znalazł się Pan wśród dziesięciu osób z całego świata nominowanych do tytułu „Podróżnik roku” magazynu National Geographic. Jestem przekonany, że otrzyma Pan ten tytuł. Pokazał Pan, że Polak potrafi. Czy myśli Pan, że podobne osiągnięcia, wydarzenia są dobrym sposobem na promocję Polski w świecie?
Od kilku dni w internecie krąży zestawienie, które pokazuje dziesięć osób najbardziej promujących Polskę w Stanach Zjednoczonych. Mój wyczyn znalazł się na drugim miejscu, po Shaquille O’Neal, koszykarzu, jedzącym polskie pierogi. Czuję się doceniony. Nawet pokonanie Niemców w meczu piłki nożnej jest w tym rankingu daleko za mną. Niedawno na antenie Telewizji Polskiej ukazał się film “Polacy w oczach świata”. Film zaczyna się od Kopernika, aż do postaci współczesnych. Pojawia się nawet migawka ze mną. To niesamowite wyróżnienie. Polecam ten dokument każdemu, o wielu osiągnięciach Polaków po prostu nie wiedziałem. A przecież powinniśmy znać swoją historię, rozpowszechniać te informacje i czuć się z nich dumni. Pod artykułami o mojej wyprawie pojawia się wiele komentarzy, że jestem już stary a jednak potrafię zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami, czasem przeciwnościami losu. To zachęcenie do pozytywnego myślenia. Ludzie czują się dumni z osiągnięć Polaka i stanowi to dla nich jednocześnie niezwykłą inspirację.
Jak według Pana postrzegana jest Polska i Polacy poza granicami kraju?
Nie spotkałem się ani razu z negatywnym obrazem Polski. Najczęściej pojawiają się informacje o papieżu, Lechu Wałęsie i o sportowcach.
Motto Pana już znamy “Lepiej żyć jeden dzień, jako tygrys, niż sto dni, jako owca”. Co jeszcze chciałby Pan przekazać naszym czytelnikom?
Każdy, z czytelników portalu Link to Poland, niech sobie marzy na różne sposoby. Marzenia nas nie ograniczają. Część marzeń starajmy się zamieniać w plany, a plany realizujmy. Etapami. Ta frajda i satysfakcja z osiągania jakichś etapów i celów pokazuje, że możemy realizować śmiałe i ambitne plany. Wtedy pokażemy, że Polak potrafi. Polak i Polka w tym rozumieniu, bo Polki też są wspaniale. Przy okazji pozdrawiam Polki na całym świecie.
Fotografia © Nicola Muirhead