Byłem przekonany, że od tego, jaki samochód czy mieszkanie będę miał w przyszłości, będzie zależał mój status społeczny oraz to, jak będą postrzegali mnie ludzie. Takie życie prowadziłem przez ponad 8 lat, cały czas starając się wspinać po szczeblach kariery i budować moje wartościowsze „ja”. Takie życie pozornie dawało mi wielką satysfakcje, ale też w głębi duszy czułem, że coś jest nie tak. Każdy dzień wyglądał tak samo: ci sami ludzie, te same rytuały społeczne, spotkania i piątkowe wyjścia na piwo, po intensywnym tygodniu w biurze. Nie narzekałem na swoją pracę. Jak można narzekać, jeżeli się ma wystarczającą ilość pieniędzy, żeby przeżyć miesiąc w Polsce, a dodatkowo coś odłożyć? Praca też nie należała do ciężkich, bo jak może być ciężka, skoro najbardziej ekstremalne zajęcie w biurze, to slalom z pełnym kubkiem gorącej kawy pomiędzy biurkami?
Szukanie czegoś nowego
Żeby odreagować nudne i nazbyt systematyczne życie, starałem się coraz częściej podróżować. Ze względu na pracę były to krótkie i niedalekie wyjazdy. Nie miałem czasu na zwiedzanie innych kontynentów, bo przecież praca czekała, a ja, jak typowy człowiek korporacji, chciałem konsekwentnie uczestniczyć w tym wyścigu szczurów. Krótkie wypady w góry i do innych krajów oddalonych o maksymalnie 2 godziny lotu, dawały mi wielką satysfakcję i szczęście. Tyle tylko, że to szczęście nie trwało długo. Kilka godzin spędzonych w biurze i codzienna rutyna, ponownie sprowadzały do parteru, zamykały mnie w sobie i przypominały o tym, że najbliżsi i całe społeczeństwo oczekuje, że będę taki, jak „należy”: założę rodzinę i się ustatkuję, a żeby zadbać o swoją emeryturę, będę musiał codziennie chodzić do biura i pracować w tej samej, nudnej i monotonnej pracy.
Czas na zmianę
Niejednokrotnie już dowiedziono, że do rozpoczęcia wielkiej zmiany potrzebny jest wielki kopniak. Dla mnie takim kopniakiem była redukcja etatów w firmie, gdzie spędziłem połowę swojego dorosłego życia. Wtedy, przez kilka pierwszych tygodni czułem, jakby wszystko się nagle załamało, szukałem przyczyn w sobie. Dopiero po jakimś czasie ktoś mi uświadomił, że to nie jest moja wina, a to, że życie dało mi kopniaka, to dar od losu dla takiej osoby, jak ja! W tym czasie już prowadziłem bloga o podróżach. Sprawiało mi to niesamowitą przyjemność i mobilizowało nawet do jednodniowych wypadów w góry, żeby tylko skosztować świeżego powietrza albo poznać nowy szlak i podzielić się swoimi wrażeniami z czytelnikami. Coraz bardziej angażując się w prowadzenie bloga, który stał się moją nową pasją, szukałem wszelkich prac zdalnych, by móc samemu ustalać swój czas pracy. Mój blog stawał się coraz bardziej popularny, a ja dostawałem dzięki temu coraz więcej ofert współpracy i zwiedzałem częściej nowe miejsca. Wpadło też kilka ciekawych projektów, dzięki którym poznałem niesamowitych ludzi i odwiedziłem Rosję oraz Skandynawię (dziękuję za to!).
Wielki krok
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, nie inaczej jest w przypadku podróżowania. Przychodzi czas, kiedy chcesz robić coraz to większe kroki i coraz bardziej rozumiesz, że pieniądze w tym marszu nie są aż tak ważne. Moim krokiem milowym był zakup biletu w jedną stronę na Filipiny. Chciałem spróbować czegoś nowego w nowym środowisku i pozostać tam tak długo, jak tylko będzie to możliwe. I przyjechałem. Cały ten czas pracowałem i pracuję zdalnie, mam kilka luźnych kontraktów oraz systematycznie robię nowe strony www. Jest to dla mnie skromne, ale w zupełności wystarczające źródło utrzymania. Od momentu przyjazdu na Filipiny nie wydałem wiele pieniędzy, żyję na małej wyspie, która nie jest bardzo komercyjnym miejscem. Stan konta pozostaje praktycznie na tym samym poziomie. Staram się szukać nowych ofert w Internecie i jak potrzebuję dodatkowych pieniędzy, to intensywnie pracuję. Kiedy chcę odpocząć, to idę na plażę albo śpię w hamaku. Stałem się szczęśliwym człowiekiem, który naprawdę nie potrzebuje wiele, żeby spokojnie żyć.
Proste życie zmienia człowieka
Mieszkam na Filipinach cztery miesiące i czuję się szczęśliwy. Biurko w pracy wymieniłem na taras bambusowy, z którego mam widok na palmy kokosowe, bananowce i ogródek. Samochód sportowy wymieniłem na skuter, którym się przemieszczam po całej wyspie. Piątkowe spotkania przy piwie w Krakowie zastąpiłem odkrywaniem wyspy, poznawaniem nowych ludzi i wspólnym śpiewaniem na rajskich plażach przy butelce rumu. Mnie, człowiekowi, który przez ostatnich 20 lat myślał, że najważniejsze w życiu są: dobra praca, pieniądze i status społeczny, ta zmiana otworzyła oczy na wszystko inne, co nas otacza. Zrozumiałem, że życie jest za krótkie, żeby przesiedzieć je w biurze, że do szczęścia nie potrzebna jest góra pieniędzy na koncie bankowym, a jedynie kilka misek ryżu dziennie;) Dzięki tej zmianie poznałem ludzi z całego świata, którzy opowiedzieli mi swoje historie i co ciekawe, nie różnią się one znacznie od mojej. Coraz więcej ludzi z różnych krajów zaczyna rozumieć, że ciągły bieg po status społeczny to nie jedyna droga i alternatywne wybory są dużo przyjemniejsze i mniej stresujące.
Czy chcę wracać?
Zdecydowanie nie, ponieważ dopiero teraz czuję, że żyję! Proste i spokojne życie w ciepłym klimacie to jest dokładnie to, na co zawsze czekałem, ale długo nie umiałem tego nazwać. Uzależniłem się od życia w spokoju i harmonii z przyrodą. Niedawno kupiłem małą łódkę i mam plan, żeby zacząć łowić ryby. Chcę więcej czasu spędzać na pisaniu i rozwoju bloga Szukając przygody oraz prowadzić spokojne i szczęśliwe życie. Jeżeli interesuje was więcej na temat zwyczajów i życia na Filipinach, zapraszam na bloga.
Pozdrawiam z magicznej wyspy Siquijor.
Fotografie © Rafał Baran